bardzo lubię tę serię, ale tym razem to nie Bond, ale opera mydlana. Negatywnie zaskoczyła mnie już sama czołówka - Bond prężący się z rewolwerem w różnych wystudiowanych pozach (niby nawiązanie do czołówek z piewszych filmow serii - ale kompletnie nie wyszło). Potem było już tylko gorzej - ckliwe obrazki przerywane scenami jak z filmów akcji klasy C (wybuchające samochody i domy) i pozowaniem Bonda w rozkraczonej pozie - raz od przodu raz od tyłu. Jeśli ktoś liczy na sceny podobne do zatopienia kamienicy w Wenecji to się srodze zawiedzie. Na koniec na łopatki rozłożyła mnie scena M umierającej na rękach Bonda, który miłosiernie zamknął jej oczy. Końcówka filmu godna początku - rozkraczony, zamyślony Bond stoi na dachu na tle powiewającej brytyjskiej flagi. Ciągnące się w nieskończoność dłużyzny. Masakrycznie przewidywalne, płaskie dialogi, bez polotu. Z aktorów sprawdził się jedynie Craig i Marlohe. Craigowi wybaczam to pozowanie - pewnie mu kazali, nadal pozostaje moim ulubionym Bondem. Cała reszta aktorów nie zasługuje nawet na wzmiankę, geniusz komputerowy wygląda na niedorozwiniętego.