John C. Reilly i Steve Coogan właściwie wskrzeszają Flipa i Flapa. I chociażby z tego powodu zasługują na nieco lepszy film, na nieco głębsze przedstawienie ludzi (Oliviera Hardy,ego i Stana Laurel'a), a nie tylko uroczych komicznych postaci. Wydźwięk filmu jest taki, że czy na scenie, czy w życiu ciągle żartowali. Jasne, jest parę scen pokazujących ich prawdziwą twarz poza odgrywanymi rolami, ale to moim zdaniem za mało. Najbardziej wzruszająca jest informacja o stanie, która pojawia się po zakończeniu filmu. To ona uwiarygadnia ich przyjaźń i przywiązanie.