Już szron na głowie, już nie to zdrowie ale stara ekipa wciąż trzyma klasę. Po słabej piątce nastąpiła wyraźna zmiana tematyki, szóstkę należałoby określić jako dreszczowiec polityczno-kryminalny - nawet trochę taki noir. Intryga zaczyna się od tego że Imperium Klingonów wskutek jakiejś katastrofy zaczynają się kończyć środki do życia. Zostają więc zmuszeni do paktowania z Federacją a ich przedstawicielem jest kanclerz Gorkon. Podczas pobytu na Enterprise zostaje jednak zamordowany, a podejrzenie pada na Kirka i McCoya. Oczywiście wiadomo że oni tego nie zrobili, to musi być jakiś spisek, i to na wysokim szczeblu. Co prawda Sherlocka nie trzeba żeby się domyślić kto za tym stał, ale akcja toczy się wartko, a efekty są niezłe. Mamy też ciekawy nowy charakter - Valeris. Gdyby w film wpompować więcej kasy i dodać Jerry'ego film byłby hitem.
Po ponownym obejrzenie muszę jeszcze zwrócić uwagę na znakomitą końcówkę oraz muzykę nowego w serii Eidelmana, choć klingońskie temat jawnie zerżnął od Jerry'ego.
Podobno scena, w której Scotty wykończył klingońskiego snajpera jest nawiązaniem do prawdziwej historii z życia Jamesa Doohana, który podczas lądowania w Normandii zastrzelił snajpera z Wermachtu.