Zaskoczył mnie pozytywnie, bo już myśłałem, że za oceanem nie da się zrobić komedii, w której nie puszcza się gazów lub pawii (sory). A tu nagle taka miła, bezpretensjonalna rozrywka. I do tego Stiller i Wilson, za którymi nie przepadam, nie dali plamy. Scena, w której Starsky przeprasza Hutcha w szpitalu rozrywa serce ze wzruszenia ;), a taneczny pojedynek na dyskotece to sam miód. I do tego wszystkiego wspaniały, czerwony Ford Grand Torino.
Oooo, a scena w której to czerwone cacko nie trafiło w łódkę? Myslałam, ze sie posikam ze śmiechu :))) No i oczywiście Hutch na haju, było bardzo zabawne. Ale ten film nie uznałam za interesujący z powodu humoru, czy scenariusza. Zaskoczył mnie dograny do ostatniego drzewka i skarpetki na planie nastrój lat '70. Oszczędność i przesada - nie jest to mój ulubiony widok, ale postarali się. I taka babeczka na ulicy, za którą się oglądał Starsky, czy też Hutch onczas sexy - niesamowita prehistoria. Goście w ondulacji, perukach i te olbrzymie okulary, słuchawy na uszach z półmetrowymi antenami - odlot. Zobaczcie to sami!
Maja