Po części zgadzam się z autorem tej recenzji, a po części nie. Część pierwsza się nie podobała? Dobrze, a mi owszem. Pamiętajmy, że kino jest również odbierane jako swoista rozrywka, a nie jedynie pełne morałów, prawd życiowych i Bóg wie czego jeszcze produkcje. Owszem, może "jedynka" nie posiadała tego i owego, ale jednak zła nie była. Mimo, iż nie przepadam za filmami o miłości itp. tak wydaje mi się, że "Step Up" był całkiem dobry i chętnie obejrzałem go kilka razy (w dodatku jestem facetem). Jeśli chodzi o drugą część... mogli sobie tego darować rzeczywiście. Chociaż nie twierdzę, że ludziom się nie spodoba, fabuła (a może jej brak) owszem, nie istnieje niemal, ale jeśli chodzi o taniec... Nie wiem czy autor w ogóle zdaje sobię sprawę ile taniec dla niektórych ludzi znaczy. Po przeczytaniu recenzji śmiem twierdzić nawet, że sobie tego nie wyobraża. Trudno, nie każdy musi wiedzieć i lubić wszystko co istnieje na tym świecie, ale jednak mówienie czasem rzeczy, o których nie ma się najmniejszego pojęcia jest śmieszne... Tyle o tańcu, fabule (ktoś ją znalazł w tym filmie?)... Temat oklepany, schematy także. Co do muzyki, chciałbym poznać zdanie autora na temat muzyki w pierwszej części tego filmu. Mi bardzo się podobała, w sequelu rewelacji takiej nie ma, ale jednak ze dwa utwory by się znalazły, mogące śmiało reklamować owy film i przyciągnąć rzesze widzów do kin (a czyż nie o to teraz chodzi twórcom?)... Pozdrawiam