Film naprawdę ładny i wzruszający z piękną muzyką. Szkoda tylko, że nie opisuje całej historii
Rodrigueza i nie wspomina o karierze jaką robił w Australii na przełomie lat 70/80. Jeśli to film
dokumentalny, to powinien być bardziej rzetelny i chociaż wspomnieć o tym fakcie. Tymczasem
reżyser gra na emocjach wzruszonych widzów, którym pokazuje poszkodowanego przez los
muzyka, opierając się tylko na jednej historii dziennikarza z RPA sprzed 15 lat.
Rzeczywiście historia trochę kuleje, i kiedy człowiek dowiaduje o karierze Rodrigueza w Australii czuje się trochę wyrolowany. Trzeba jednak pamiętać, że film został wystawiony na festiwalu Sundance nieukończony... Podobno miało być więcej scen i animacji, ale reżyserowi zabrakło pieniędzy. Podałabym źródło, ale oglądałam dawno temu, można jednak ten wywiad z reżyserem znaleźć na yt. To troche usprawiedliwia film w moich oczach :-)
Zgadzam się, ale skoro nie mieli pieniędzy na dodatkowe sceny, to mogli przecież wrzucić jakiś tekst chociażby na koniec filmu. Film naprawdę mi się podobał, ale irytuje mnie fakt przemilczenia pewnych kwestii.
Owszem mogli :) pytanie czy wtedy opowieść o Rodriguezie sprzedałaby się tak dobrze... być gwiazdą w małym RPA, a być gwiazdą w RPA i Australii to jednak różnica. Na szczęście co by filmowi nie zarzucić, historia Rodrigueza broni się sama.
Może troszkę się czepiam ale nazywanie RPA małym jest troszkę śmieszne, bo ani powierzchniowo , ani jeśli chodzi o liczbę ludności ( ponad 2 razy wiekszą niż w Australii ) RPA małe nie jest. Pozdrawiam
Może rzeczywiście się troszkę czepiasz., a ja widocznie użyłam złego słowa, bo nie chodziło mi ani o powierzchnię ani o kraj (ten temat nie dotyczy geografii), założyłam widocznie błędnie, że każdy zrozumie, że tu o rynek muzyczny chodzi.
Na rynku muzycznym się nie znam, wydaje mi się że Ty też niewiele możesz wiedzieć o rynku muzycznym RPA i Australii zwłaszcza w latach 70, bez urazy oczywiście.
Może troszkę się czepiam ale założenie, że pewnie ja też niewiele mogę wiedzieć jest troszkę śmieszne. Z urazą oczywiście.
No tak, na pewno znasz rynek muzyczny RPA i Australii od podszewki, a ich historię masz w małym palcu. Bez odbioru.
coś w tym jest, ale jak powiedziała córka "ludzie potrzebują dobrych historii" :) poza tym film jest głównie hostorią poszukiwania muzyka przez fanów z RPA- ich ścieżka była na prawdę ciekawa, także historię poznajemy głównie przez pryzmat tej pociesznej, wieloletniej tajemnicy :) no i jakby nie patrzeć- to tam muzyka Rodrigueza stała się hymnem rewolucji. A zresztą, czy na pewno na początku nie było paru zdań o trasach po Australii i wyjazdach do Europy? Ja tam będę bronić filmu, bo sprawił, że naprawdę się uśmiechałam :D
o Australii nic nie wiem, jestem zawiedziona, że tego nie było w filmie, pamiętam, że mówili tylko o koncercie w Londynie
Mi brakowało jednego elementu. Przed wybraniem się do kina przeczytałam artykuł o Rodriguezie w "Przekroju" i wyraźnie było tam podkreślone, że Sixto nie ma serdecznego palca lewej ręki, stracił go podczas pracy. W filmie nic nie jest na ten temat wspomiane. Nie zmienia to faktu, że życie Rodrigueza jest bardzo interesujące.