Oglądając amerykańskie filmy, już w połowie można się zorientować, jak się wszysko skończy. W gorszych filmach można nawet "podpowiadać" kwestie bohaterom.
Ze zdumieniem stwierdzamy, że moglibyśmy być autorami scenariusza w Hollywood. Nie od dziś towarzysz nam podejrzenie, że kino amerykańskie pożera własny ogon.
A tu proszę, taka niespodzianka! Nie dość, że śmiertelnie byłam wystraszona w kinie i długo po wyjściu, to zakończenie przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
I nie było to zakończenie typu "deux ex machina", tylko logicznie wywiedzione z wcześniejszych scen. Jestem pełna uznania dla autora scenariusza. Tak inteligentnego
i zaskakującego pomysłu nie mieliśmy już dawno. Na uwagę zasługuje także gra aktorów: wyciszony Bruce Willis i cudowny, wrażliwy chłopiec.
Nominacja do Oscara jak najbardziej zasłużona! Jedną ze scen filmu będę jeszcze pamiętać długo - moment, w którym Bruce Willis odnajduje na swojej koszuli ślady krwi.
Co one oznaczają nie powiem, żeby nie zepsuć niespodzianki tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli. Gorąco polecam.