"Sztandar chwały" potwierdza opinię, którą wyrażam w tytule. To lepszy film od b. dobrych "Listów z Iwo Jimy", mimo, że fabuła jest dość zawiła i można się pogubić w zawiłościach dotyczących tego, kto był kim.
Jednak generalne przesłanie filmu (a raczej obu filmów) jest jasne. Zostało zresztą wypowiedziane na początku i na końcu "Sztandaru chwały".
Po pierwsze - patrzymy na wojnę, upraszczając ją, jako na walkę dobra ze złem. Jest to nieprawda. "Listy z Iwo Jimy" pokazują żołnierzy japońskich w sposób b. heroiczny (bardziej niż żołnierzy amerykańskich w "Sztandarze chwały") a przy tym zwracają uwagę na zbrodnie Amerykanów (zastrzelenie jeńca).
Po drugie - wojna jest niesłychanie okrutna. Oba filmy są potwierdzeniem tej tezy.
Po trzecie - bohaterzy wojenni to efekt sztucznej kreacji. W rzeczywistości byli to zwykli ludzie, którzy nie tyle walczyli, narażali życie i ginęli za ojczyznę, ile za swoich kolegów - towarzyszy broni. To główne przesłanie "Sztandaru chwały".
Paradoksalnie każda z tych tez kojarzona jest raczej z lewactwem niż z konserwatyzmem, przypisywanym Eastwoodowi. Nie tylko te dwa filmy, ale także wiele innych jego filmów dowodzi, że na starość postrzega on konserwatywne wartości z dużym dystansem i z poważnymi wątpliwościami.
Ogląda się to wspaniale, gdyż Eastwood z dużą wprawą balansuje między patetyzmem a cynizmem.