Od kilku miesięcy wszyscy mówią o "Tajemnicy Brokeback Mountain" jako o najlepszym filmie co najmniej tego roku. Arcydzieło? No chyba nie za bardzo.
Film tak na prawdę jest zwykły i niczym nie zaskakuje. Taki normalny dramat o miłości. To co jest w nim wyjątkowe, to to, że zamiast głównych bohaterów kobiety i mężczyzny mamy dwóch facetów i do tego kowbojów. Ale czy ten zabieg może spowodować, że film będzie genialny? Nie. Filmy o gejach coraz śmielej pojawiają się na naszych ekranach i nic w tym dziwnego. Zmienia się światopogląd i to co kilka lat temu było nie do pomyślenia teraz powolutku staje się normą. Za kilka lat najprawdopodobniej filmy z homoseksualistami w roli głównej bedą na porządku dziennym. I nic nie jest w tym złego.
Recenzent Gazety Wyborczej napisał w swojej recenzji, że Ang Lee rozpoczyna swój film od kilku scen erotycznych aby od początku odseparować się od twierdzeń przeciwników, że ten film zrobiony jest dla skandalu, a następnie skupia się na wpływie spotkania dwóch kowbojów na ich życie. I właśnie takiego filmu oczekiwalem. Który wniósł by coś do obecnie nie poruszanego prawie wcale tematu. Który zająłby jakieś stanowisko i coś by o nim dokładnie opowiedział. Tylko, że niestety "Tajemnica... " ślimaczy się ku zwykłemu zakończeniu praktyczie o niczym ważnym nie mówiąc. Nie widać tu jak miłość Ennisa i Jacka wpłynęła na nich i ich rodziny. Ennis wziął rozwód? I co z tego jak jedynym jego zmartwieniem jest to, że musi płacić 125 dolarów za jedną córkę. Jego była żona znalazła sobie kogoś nowego? I co dalej? O niczym nie wiemy. Dwie córki dorastają? I?? I nic... Twist żeni się z Laureen ? I bardzo mu sie dobrze powodzi - może i ma ma teścia, który raz podczas obiadu wtrąca się do sposobu wychowania synka Jacka, ale bardziej nie uprzykrza mu życia.
Ta historia miała wielki potencjał. Mogła pokazać dobre i złe efekty spotkania dwóch mężczyzn. Skutki jakie wywarła na nich noc na Brokeback. Nie mówię, żeby były one negatywne. Wcale nie musiały takie być. Chodzi mi tylko, o to,żeby scenarzyści jakieś nam pokazali. A ci skupiają się tylko na ukazywaniu kolejnych spotkań Jacka i Ennisa odbywających się co około pół roku. I to ma być ten wielki film o wielkiej miłości, która przezwycięży wszystkie trudności? Szczególnie, ze takowych prawie nie ma? Nie pomoże on także zrozumieć homofobom, że ich stosunek do gejów jest niewłaściwy i powinni go zmienić, bo człowiek który "kocha inaczej" i tak jest człowiekiem i nic tego nie zmieni. Nie ma w "Brokeback.." żadnego komentarza, "wybielania" - choć to dziwnie brzmi - homoseksualistów, czegoś co pozwoliłoby zrozumieć, że miłość pomiędzy facetem a facetem też jest miłością.
Film gdyby nie piękne sfotografowane przez Rodrigo Prieto widoki, byłby jeszcze bardziej nudny. Teoretycznie twórcy staraja się nas wruszyć, a to rozpadem małżeństwa, a to wizytą Ennisa w domu rodzinny Jacka, lub zakończeniem. Problem w tym, że poprzestają na próbach, a sceny, które miały budzić jakieś głębsze emocje, wrywać się w pamięć, przechodzą jedna po drugiej.
Podsumowując. "Tajemnicę... " można spokojnie obejrzeć w telewizji. Nic się nie straci nie idąc teraz do kina.
5/10
-------
A propos Oscarów, bardzo, ale to bardzo się cieszę, że to Crash otrzymał w tym roku statuetkę za najlepszy film. Akademia słynie ze swoich licznych pomyłek, całe szczęście że w tym roku do takowej nie doszło. Błedem jest też wg mnie przyznanie statuetki za najlepszą muzykę.
Nie zupełnie się zgodzę;)
Zarzucasz filmowi, że nie rozwija wątków, które winny być głębiej poruszone, że nie wykorzystuje potencjału. Można tak odebrać ten film, ale pamiętać należy, że powstał na podstawie ledwo 30-stronicowego opowiadania, które jest jeszcze bardziej oszczędne, więc grzechem byłoby rozwijać w nim ciągłą, epicką historię.
Urokiem tego filmu jest, że został skonstruowany w dość specyficznej technice, jakią sa ruchome obrazy. Nie mamy tu pełnej ciągłości fabularnej, ale właśnie swego rodzaju urywki, które przedstawiają życie głównych bohaterów. Przy takim zabiegu i jeszcze rozciagniętym na przestrzeni 20 lat, trudno iukazać każdą chwilę z życia bohaterów, aby nie otrzymać podwójnego "Titanica" w melodramatycznym sosie.
A co do owego niewykorzystania, nieprzedstawienia niektórych problemów- tutaj również nie mogę się z Tobą zgodzić. "B.M." przedstawia właśnie owe konsekwencje lata spędzonego na chłodnym zboczu, jednak w charakterystyczny sposób. Nie wiem, czy zauważyłęś, ale cały film jest jednym wielkim zlepkiem symboli- nic nie zostaje powiedziane wprost, niczego nie otrzymamy na tależu. Ale przyjrzyjmy się tylko uważnie:
Alma- nie występuje w wielu scenach, jednak w każdej przedstawia nam sie inaczej. Poznajemy jako młodą, szczęśliwą, roześmiana osóbkę, a "żegnamy" jako kobietę w ciąży z trzecim dieckiem, która mówi osowiałym, zmęczonym głosem, a jej wzrok pełen bólu i nienawiści pada na każdego naokoło- jakby oskarżająco. Jej ostatnie sowa, zapłakana, zmarnowana twarz, mówią same za siebie. Dodać jeszcze należy tych kilka scen "pomiędzy", choćby moment (przełomowy w jej życiu swoją drogą) gdy widzi Ennisa całującego się z Jackiem. Czy nie dostrzegamy gwałtownej zmiany w jej sposobie bycia? I nie są to wclae sprawy, do których trzeba wprawnego oka- jej zmianę, mimike twarzy czy gestykulację można wyłapać bez większych starań. Problem leży w tym, jak się to zjawisko odbierze. Jeśli czekasz na słowa, bolesne wylewanie żalów czy rozwlekłe dialogi o życiu i smierci- rzeczywiście, obraz może wydawać się niekompletny i niewykorzystany.
Teść Jacka- czy aby tylko scena przy obiedzie i wtrącanie się do wychowania? Czy to tylko zasygnalizowanie nic nieznaczącego konfliktu? A co z sceną w szpitalu ("Zapomniałem pudełek... Rodeo przyniesie" i rzuca mu klucze jak żarcie dla psa)? Co z przytykami prawionymi na temat zięcia ("Czy nie mówiłes mi, że ten wymoczek uprawia rodeo?" "O tak, próbował!")? I w końcu słowa samego Jacka- "Do diabła z ojcem Lureen! Założę się, że nieźle by mi zapłacił, gdybym po prostu zniknął. Zresztą coś w tym stylu już powiedział..."? Czy wygląda to tylko na drobna sprzeczke o sposób wychowania wnuka, która swoją drogą nie jest początkiem, a swego rodzaju końcem?
Dla mnie każda scena w tym filmie ma znaczenie i niesie z sobą pewną treść, więc podaj tylko jakąś, która jest dla Ciebie niezrozumiała czy niepotrzeba, a postaram się wytłumaczyć jej obecność w filmie (brzmi jak adwokat diabła, co nie?:D).
I właśnie taka jest konstrukcja całego filmu- oszczędna, symboliczna, wymagająca pewnego wysiłku i zaangażowania od widza (stąd owe często powtarzające się stwierdzenie, że "nie jest to film do oglądania kilka razy"). Autorzy zrezygnowali po prostu z typowej, melodramatycznej polewki na rzecz prostoty przekazu. Jednym to się spodoba i z dziką chęcią będą wyłapywali i analizowali każde słowo i gest bohaterów, inni zasną w fotelu. Nie ma filmu, który mógłby wszystkich zadowolić;)
Problem w tym, że nie wyciąłbym żadnej sceny z "Tajemnicy.. " a z chęcią bym kilka dodał. Może i masz racje, że efekty spotkania Ennisa i Jacka były pokazywane w filmie, ale ja je odczułem jako sygnalizowanie problemu a nie prawdziwe przedstawianie. Nie chodzi mi o to, żeby aktorzy wylewali litry łez, wrzeszczeli na siebie itd. Nie lubię przesadnego aktorstwa, ale w "Brokeback" było go dla mnie za mało. Bo np. czy Alma była tak na prawdę na początku szczęsliwa? Ja tego nie zauważyłem. Scenę w której widzi swego meża całującego się z Twistem uważałem za jedną z pierwszych które pokażą jak ta kobieta się zmieniła. Ta scena jest bardzo dobra, ale jakby to powiedzieć dla mnie jest za słaba. Owszem zrobiło mi się przykro Almy ale nic poza tym...
Nie chodzi mi też o to, żeby rozciągać tą historię na dwa titanici. To byłoby oczywiście bez sensu. Brakuje mi w Brokeback rozwinięcia dramatycznych scen. Ennis i Alma wzieli rozwód? I co z tego, jak nic więcej o tym film nie mówi? Nie chciałbym, zeby scenarzyści użyli łopatologi w przedstawianiu zmian bohaterów i całe szczęście tego nie zrobili. Ale nie wysilili się także aby ukazać prawdziwe, wzruszające i poruszające skutki spotkania dwóh kowbojów.
Przed filmem wiele osób mówiło o "Brokeback .. " jako o filmie o dwóch gejach kowbojach. Nie chciało mi się wierzyć, żeby tak nagradzany obraz można było skrócić do tak krótkiego zdania. Niestety mozna, bo "Tajemnica..." nic nowego nie wnosi. Ot historyjka o nocy na Brokeback, która niby coś zmienia w życiu bohaterów, ale nie specjalnie widać co. A szkoda.
Pozdrawiam.
naprawde uwazasz ze film nie ukazuje tego jak miłość bohaterów wpłynęła na nich i ich rodziny?? przeciez skutki czasu spędzonego na brokeback mountain wyznaczają kolejne punkty dramaturgiczne filmu. w dobrym (a ten jest wybitny w moim mniemaniu) filmie nie chodzi o łopatologiczne, dosłowne przedstawienie jego sensów. wystarczy choc przez chwile skupic sie na fenomenalnym aktorstwie ledgera, przemilczanych scenach z michelle williams, czy pozornie banalnych przynaleznych takiej a nie innej kreacji bohaterów dialogach, by ugiąć się pod cięzarem, odmierzających zycie chłopaków, konsekwencji ich uczucia...nie chce cie krytkowac za twoj odbiór filmu, bo nie mam w tym zadnego celu, ani prawa, szkoda tylko ze nie kazdy dostrzega fakt ze najpiekniej niebo odbija sie w małej kałuzy...
co do muzyki - oskar wg mnie jak najbardziej zasłuzony - trudno o piekniejsze przeniesienie w dzwięki przestrzenności i klimatu owczesnego zachodu
Ale mi także nie chodzi o łopatologiczne pokazywanie skutków nocy na Brokeback! I także jestem zwolennikiem przemilczenia pewnych kwestii w filmie, bo wtedy wychodzą one najczęściej najlepiej. Tylko, że w przypadku "Tajemnicy.. " ten zabieg nie zadziałał. Bo za dużo było milczenia i skupiania się na pieknych obrazach ( za które Rodrigo Prieto powinien otrzymać Oscara ), a a za mało pokazania efektów. Niby jest rozwód, życie w zawieszeniu, niespełnienie się itd, ale to jest tylko szkic. Tego mogłem się domyśleć czytając opis filmu. I nie na to czekałem. Na smutną minę Almy, czy Jacka. Te sceny mnie nie poruszyły, nie wgniotły mnie w fotel. A mogły i na prawdę nie wiele trzeba było zrobić, żeby pełniej działały na widzów...
Pozdrawiam.
Zgadzam sie calkowicie z przedmowcami! To wlasnie owo symboliczne, wyrywkowe niejako pokazywanie zmian w zyciu bohaterow stanowi doskonalosc tego dziela. Nic nie jest powiedziane wprost. Trzeba ogladac uwaznie, wsluchiwac sie w - te w sumie nieliczne, ale wszystkie istotne - slowa wypowiadane przez Jacka czy Ennisa czy Alme. Jednym z takich szczegolnych znamion tego filmu jest watek z "podebrana" Ennisowi przez Jacka koszula. W typowym amerykanskim melodramacie zdecydowanie mocniej by wdrukowano widzowi, ze Ennis posial gdzies swoja koszule, a w momencie gdy ten znajduja ja w domu Jacka pewnie pojawilaby sie retrospekcja albo wyobrazenie o tym, jak to Jack ja chowa w ukryciu. Tymczasem tu tworcy licza na pamiec widza. Co do zmian jakie np na zony wywiera zycie z Jackiem badz Ennisem, poza watkiem Almy, niesamowicie poprowadzony jest watek Laureen, ktora z wesolej pewnej siebie dziewczyny w pierwszej scenie staje sie zimnym, znudzonym wampem.
Co do muzyki... oskar zasluzony. Dlaczego?! Ano dlatego, ze to nie jest nagroda Grammy za nowatorstwo muzyczne czy skomplikowane uwertury ale za sciezke dzwiekowa na Boga! A jezeli chodzi o wpasowanie sie w klimat filmu, oddanie jego aury pelnej przestrzeni, powietrza, to nie wyobrazam sobie innej muzyki.
Najbardizej zabawne dla mnie jest to, ze nie dostrzegasz faktu izich milosc nie byla latwa. Napisales, ze nic w zasadzie nei stalo im na drodze, moim zdaniem jest to daleko rozminiete z prawda, bo tak naprawde, to caly swiat "stal" im na drodze do szczescia, poczynajac od epizodu, ktory zobaczyl Ennis w dziecinstwie, na jego obawach dotyczacych okolicznej ludnosci skonczywszy. Ennis bardzo chcial byc z Jack'iem, jednak bal sie, byl wrecz przerazony, wszedzie weszyl spisek. Celowo dystansowal sie do Jack'a, nie chcial zeby milosc przycmila mu wszystko, co jednak nie zawsze mu sie udawalo. Realia w jakich istnial ich zwiazek byly niesprzyjajace dla jego rozwoju, to wlasnie stanowilo ich glowny problem. Ciagle obawy, smutki, zale, podejrzenia. Tak naprawde to najbardizej cierpial Jack, to on byl ciagle odrzucany przez Ennis'a, bylo to m.in. bodzcem do szukania sobie "pociechy" u innych, jednak uczucie jakie zywil Jack do Ennis'a bylo tak silne, ze nie potrafil on bez niego zyc i musial sie z nim spotykac. Dlatego sadze, ze ryzykowne jest stwierdzenie, iz nie mieli oni zadnych problemow, bo tak naprawde to ich zwiazek byl przeplatany pasmem problemow...
Tak, te problemy były widoczne w filmie, ale ja odczułem jako naszkicowanie problemu. Małe sygnały pokazujące, że miłość między Ennisem i Jackiem jest nie mozliwa, trudna, i praktycznie nie ma przyszłości. Tylko, że to były jak dla mnie za małe sceny. Nie lubie łopatologi, ale tutaj przydałoby się rozwinąć niektóre wątki, nadać im więcej dramatyzmu, pokazać dosłowniej te problemy - co nie znaczy ze całkowicie dosłownie potraktować ten temat. Wprowadzić trochę realizmu, życia! W "Tajemnicy.. " brakowało mi scen, które jakoś by na mnie wpłynęły. Obojetnie jak. Wzruszyły, zezłościły, spowodowały, że serce stanie mi w gardle, cokolwiek. A "Brokeback" nie zaoferowało mi nic z tych rzeczy. Pustka. Tylko piekne widoki....
Pozdrawiam.
Uważasz, że siłą "Brokeback" jest nie pokazywanie tak oczywistych faktów? Trzeba chyba zasnąć na tym filmie, żeby nie zrozumieć tej sceny i wcale nie trzeba uważnie skupiać się na "Tajemnicy" , żeby ją zrozumieć.
Laureen oczywiście zmienia się, staje się milcząca, zamknięta w sobie , ale dla mnie to za mało! To jest pewien słaby sygnał. Alma się rozwodzi, Laureen się zamyka w sobie itd. Te małe sygnały przedstawiane przez twórców filmów nie działają na mnie tak jak powinny. W założeniu powinienem się przejąć losem bohaterów, przeżywac z nimi skutki nocy, które trwają przez wiele lat. Niestety, ale z kina wyszedłem bez żadnej sceny pod powiekami, bez żadnej kwesti w pamieci. Bez żadnych uczuć do tego filmu...
Co do muzyki filmowej, to także nie chodzi mi o nowatorskość, o to żeby zaskoczyć widza. Czesto to właśnie te najprostsze melodie, zwykłe "plumkanie" mogą zauroczyć i chwytać za serce przy każdorazowym odsłuchaniu. Jednak muzyka filmowa ma to do siebie, że prócz tego, że musi pasować do filmu, ma byc także możliwa do słuchania bez obrazu. A tego warunku nie spełniają kompozycje Gustavo Santaolalla.
Pozdrawiam.
Zgadzam się, że muzyka filmowa powinna wywoływać emocje przy słuchaniu bez oglądania filmu. Dla mnie kompozycje z "Brokeback" jak najbardziej spełniają ten warunek (natomiast nie potrafię zachwycić się np. twórczością Jana Kaczmarka - w filmach jego muzyka brzmi świetnie, wspaniale współgra z obrazem, a słuchana bez oglądania w ogóle do mnie nie trafia). Zresztą Gustavo Santaolalla ma dar do tworzenia skromnych, a zarazem pełnych przestrzeni utworów (vide "Dzienniki motocyklowe"). Bardzo mnie ucieszył Oscar właśnie dla niego - byłem niemal w 100% pewny, że Akademia znowu nagrodzi Johna Williamsa (do którego nic nie mam, ale też się jego muzyką nie zachwycam), a tu niespodzianka.
Co do samego filmu, to wywarł on na mnie mocne wrażenie, jeszcze długo, długo po obejrzeniu nie mogłem przestać o nim myśleć. Sceną, która najsilniej zapadła mi w pamięć jest wspomnienie przywołane po kłótni Ennisa i Jacka nad jeziorem. Krótka scena, kilka słów i spojrzenie Jacka za odjeżdżającym Ennisem - to spojrzenie mówi wszystko: jest w nim i rozmarzenie, i spokój, i szczęście. Jack jeszcze nie wie, że właśnie przeżywa najlepsze chwile swojego życia, że później będzie żył tęsknotą, a kolejne spotkania z Ennisem będą już tylko namiastką. Pewnie scena nie miałaby takiej siły, gdyby została umieszczona w porządku chronologicznym, jednak pokazanie jej w formie retrospekcji dodaje jej znaczeń: widać kontrast między tym, co było, a teraźniejszością, między spełnieniem a desperacką walką o własne szczęście - walką, której nie sposób wygrać. W filmie jest więcej znakomitych scen, nie będę się o wszystkich rozpisywał, ale chcę zwrócić uwagę na jeszcze jedną - tę ostatnią. Prawie każdy, z kim rozmawiam na temat "Brokeback" odbiera ją jako jednoznacznie tragiczną i pesymistyczną. Dla mnie jest ona wprawdzie pełna smutku i bólu (Ennis ma świadomość, że przez resztę życia będzie samotny; wie, że stracił jedyną miłość swojego życia - i nie może jej odzyskać, bo obiekt tej miłości stał się prochem i nikt go nie zastąpi), ale też jest w niej nuta optymizmu - Jack pozostaje w sercu Ennisa na zawsze.
Pozdrawiam
Ja mam podobne odczucia co do kompozycjii Kaczmarka i dlatego w zeszłym roku byłem bardzo rozczarowany z Oscara przyznanego właśnie jemu. Oczywiście bardzo się cieszyłem, że to Polak otrzymał tą nagrodę, ale wg mnie nie zasłużenie. Wolałbym np. żeby to JNH za "Osade" otrzymał statuetkę.
Nie wiem dlaczego, ale sceny które opisujesz nie zrobiły na mnie tak silnego wrażenia. I dlatego tak słabo ocenilem "Brokeback..". Od zakończenia seansu mam wrażenie, że film który obejrzałem, był tylko szkicem - bardzo dobrym z resztą - ale tylko szkicem. Pewnym zarysem historii, który powinien być bardziej rozwinięty. "Wyposażonym" we wzruszające, poruszające sceny, które pozostają w pamięci i najważniejsze - w dramatyzm. Historia dwóch kowbojów slimaczy od samego początku - całe szczęście nie nudzi - ale w nic szczególnego nie obfituje. Niestety...
Pozdrawiam.
Ja mam podobne odczucia co do kompozycjii Kaczmarka i dlatego w zeszłym roku byłem bardzo rozczarowany z Oscara przyznanego właśnie jemu. Oczywiście bardzo się cieszyłem, że to Polak otrzymał tą nagrodę, ale wg mnie nie zasłużenie. Wolałbym np. żeby to JNH za "Osade" otrzymał statuetkę.
Nie wiem dlaczego, ale sceny które opisujesz nie zrobiły na mnie tak silnego wrażenia. I dlatego tak słabo ocenilem "Brokeback..". Od zakończenia seansu mam wrażenie, że film który obejrzałem, był tylko szkicem - bardzo dobrym z resztą - ale tylko szkicem. Pewnym zarysem historii, który powinien być bardziej rozwinięty. "Wyposażonym" we wzruszające, poruszające sceny, które pozostają w pamięci i najważniejsze - w dramatyzm. Historia dwóch kowbojów slimaczy od samego początku - całe szczęście nie nudzi - ale w nic szczególnego nie obfituje. Niestety...
Pozdrawiam.
Czasem tak jest, że film po prostu do człowieka nie trafia. Ja miałem takie odczucia np. po obejrzeniu filmu "Życie jest piękne" - nieźle zagrany, dowcipny, ciepły, a jednocześnie miał w sobie coś bardzo irytującego, co kompletnie mnie od niego odrzuciło. Wszyscy moi znajomi się nim zachwycają, a ja go nie lubię i nikt mnie nie do niego nie przekona. Odbiór filmu jest kwestią osobistą i rozumiem Twoje wątpliwości co do "Brokeback Mountain" (ale ich nie podzielam:)). Jeszcze raz pozdrawiam.
Niesamowite! Jesteś pierwszą osobą, którą znam, której także nie podobał się film "Życie jest piękne". Tylko, w moim przypadku słowo "odrzucać" jest zbyt łagodne...
Pozdrawiam.
Tyle razy był ten temat poruszany, że aż nie chce się odpowiadać na takie posty. Z resztą każdy człowiek ma inny gust i to normalne, że jeden uważa ten film za wielką klape, a drugi za najwspanialsze arcydzieło...
Nie uważam tego filmu za wielką klapę. Ale nie widze też w nim wielkiego arcydzieła. Dla mnie "Brokeback" jest filmem dobrym, ale przeciętnym, który swoją niesamowitość zawdzięcza temu, że opowiada nie o miłości mężczyzny i kobiety, ale o trudnym uczuciu dwóch facetów.
Pozdrawiam.
to co napisaliście o tym filmie, jego aluzjach itp to prawda. film mi sie podobał ale muszę przyznać jedno....przygnębił mnie. Nie rozwiązał problemu jaki się w nim pojawił i właściwie to pokazał, że "odskoki" od normy nie wychodzą dla nikogo dobrze....Można przeżyć całe życie spokojnie i niczym sie nie wyróżniać....czyli spokojnie i nudno....albo próbować cos zmienić i przeciwstawić się temu co jest narzucone i jak widać po Jacku zapłacić za to nawet życiem. Film nie podał rozwiązania problemu......nic dziwnego ponieważ go nie ma. Jeszcze nie zaszliśmy tak daleko żeby w 100% akceptować związki gejowskiego. Ja nie mam nic przeciwko takiemu uczuciu ale tak naprawdę to więcej go widzę w filmach niż w rzeczywistości.
A w sumie szkoda, ponieważ pozwoliłoby to uniknąć wielu nieszczęść...W końcu Elma wychodząc za Ennisa miała nadzieję na udane małżeństwo z innym zakończeniem. Przez moment wydawało się nawet, że byli szczęśliwi. Żyli skromnie ale jakos szło...Ennis desperacko chciał być "normalny". Od poczatku mówił, że chce się ożenić. Chciał mieć cos czego nie miał wcześniej? Jack był odważniejszy... z drugiej strony czy oni byli gejami? Bo mi sie wydaje, że raczej po prostu byli bi...W końcu nie mieli oporów kochac się ze swoimi zonami (chociaż ten wątek nie był za bardzo poruszany). Zresztą kto wie jakby sie skończył ich związek gdyby mogli byc razem oficjalnie i takie związki uważane byłyby za "normalne"....też mogłaby się wkraść nuda...tak jak w każdym małżeństwie. Człowiek zawsze tęskni za czyms co jest dalekie...i może się zdziwić, ponieważ jak dostanie to ...to może się rozczarować. Bo kolory zawsze bledną prędzej czy później....Prawda jest taka (przynajmniej dla mnie), że nie robili oni nic ciekawego w swoim zyciu.....Jack był sprzedawcą i to go nie cieszyło, dodatkowo życie rodzinne chyba tez mu nie odpowiadało. Próbował cos zmienić jednak i niestety mu to nie wyszło. A szkoda bo jego postać jakoś bardziej przypadła mi do gustu...Generalnie życie Ennisa widzę mniej ciekawie...został sam. A samotność i mało ciekawa praca - chyba nie ma gorszego połączenia..Dobrze, że chociaz córka wydawała się być szczęśliwa na końcu.
właściwie to o filmie nie można wiele napisać....bo nie było w ich przypadku złotego środka...Jakby byli razem i nikt nie chciałby nawet ich zabić za tę ich "inność" to nie sądzę aby Ennis był w stanie znieść mimo wszystko te dziwne spojrzenia i wyróżnianie się pośród zwykłych ludzi.
Film mnie przygnębił tym, że pokazał że czasami nie ma na wszystko odp. Pewne zdarzenia odbijają się przez całe życiu na ludziach, moga unieszczęsliwić wiele osób...i tak naprawdę nie wiadomo jak temu zaradzić.
Oni na pewno byli biseksualistami (Jack o ile pamiętam miał kochankę prócz żony)
Ja też się nad tym zastanawiałam... jak by było gdyby byli razem. Jak by sobie poradzili z problemami codzienności. To o co rozbija się większość par... nie o romanse, nie o tragedie wielkie ale o codzienność.
Cały ten romans był dość pensjonarski. Już tłumaczę o co mi chodzi... wielka nieszczęśliwa miłość typu "Trędowata". Coś czym się napawają egzaltowane panienki w wieku nastu lat (co jest zresztą normalne:) Czyli ukratkowe spotkania, piękne scenerie... a wszystko inne (zdradzone żony, nieszczęśliwe dzieci, nawet ich własne cierpienie) gdzieś na uboczu. Film liznął 100 tematów a za główny wybrał "romans tragiczny"- czy melodramat. Średnio mi się to spodobało, ale jak to się mówi nie każdego zadowolisz...
Właśnie.....codzienność to ona ma najgorszy wpływ na związki. Spotkania 2 razy w roku powodują wyidealizowanie drugiego partnera.....a żona, mąż, który towarzyszy nam codziennie to prawie część mebli domowych..bo zawsze jest.
Chciałbym wyjść chociaż przygnębiony z kina, tak jak ty. Wyszedłem bez żadnych emocji, bo ich nie wyczułem.
Piszesz, że "Brokeback.." nie rozwiazał problemu jaki się w nim pojawił. Tak to prawda, tylko że problem nie został rozwiazany, bo go w ogóle nie było! Jak już mówiłem "Tajemnica.." jest wg mnie bardo dobrym szkicem, pod dobry dramat. Ale w obecnej chwili tylko szkicem. Noc na Brokeback mogła być punktem wyjścia dla pokazania wielu problemów, ale i szczęśliwych chwil dla wszystkich bohaterów. A scenarzyści niestety dają nam tylko małe sygnały co się mogłoby zdarzyć. Oczekiwałem od tego filmu trochę więcej odwagi. Ja już poruszamy problem - chociaż wg mnie nie powinno się tego nazywać problemem - homoseksualistów, to róbmy to dobrze i do końca. A nie spoczywajmy na laurach na samym początku. Mam dziwne wrażenie, że twórcy przestraszyli się, że w ogóle robią taki film i mysleli, że już sam pomysł może wypełnić te 135 minut. Niestety nie! W normalnych dramatach scenarzyści głowili by się jak przelotny romans kobiety i mężczyzny wpłynąłby na ich i innych życie. Bo sam romans, przelotna chwila uniesienia nie jest już w kinie czymś zaskakujacym czy niesamowitym. Na to czekałem idąc na"Brokeback". Na efekty, skutki. A my tak na prawdę nie wiemy nic, o tym co się stało z bohaterami.
Alma rozwiodła się, jak była smutna tak jest ( bo to co widzieliśmy na poczatku filmu nie mozna nazwać szczęściem ), ma nowego męża z którym nie wiadomo jak się jej układa. Dziewczynki tak jak spokojne i ciche na początku, tak milczące są do teraz. Jedna bierze ślub ale z kim, jaki on jest itd nie wiemy.... I tak można mnozyć w nieskończoność. Chyba najbardziej rozbudowana jest przemiana Laureen. Ale czy zmiana ubioru i zmarkotnienie pokazane chyba w trzech scenach jest jakąś wielką zmianą, która by wpłyneła na widza? Wg mnie nie.
Scenarzyści nie postawili sobie za cel pokazanie skutków nocy (moze i nawet tak, ale im to nie wyszło ), nie "uczłowieczyli" gejów, zeby przeciwnicy zaczeli rozumieć tą obecnie dziwną miłość. Nie przestrzegli, nie zajęli żadnego stanowiska... Zero...
Milczący masz rację...Po prostu masz rację. Kilka wątków i żadnej ich kontynuacji. Czym dłużej nad nim myślę to widzę niedoskonałości. (pozytyw jest ten, że w ogóle o nim myślę i nie przepadł tak jak inne). film zostawiony jest tak, że nawet nie chce mi się zgadywać jak poszło dalej...Pewnie nudno....A mogło byc inaczej...Może dlatego, że tak bardzo czekałam na ten film, że spodziewałam się cudów. Może gdyby nie tyle szumu i pochwał....Film mnie przygnębił i zawiódł. Właściwie nikt tam nie był szczęśliwy. Ani ja jako widz.
Jest to typ filmu, który nie każdemu się spodoba. Inni powiedzą, że jest świetny chociaż moga tak wcale nie mysleć....Po prostu nie wypada powiedzieć inaczej. Oczywiście nie twierdzę, że wszyscy zachwyceni tym filmem kłamią. Na szczęście w Internecie nie trzeba się kryć dlatego lubię czytac sądy innych. czasami dzięki nim odkrywam pewne niezauważone przeze mnie sprawy.
Z twojej pierwszej wypowiedzi myślałem, że "Brokeback" podobało ci się. Myślałem, że film podziałał na ciebie pozytywnie - przekazując emocje (akurat negatywne, ale i takie są dobre) - ale jednak tak nie było, jak widze po tej wypowiedzi. Mi nawet to, że nikt szczęśliwy w "Tajemnicy.." nie był wcale nie przeszkadzało. Po obejrzeniu - a raczej przeżyciu - "Tańcząc w Ciemnościach" żaden dramat nie jest już dla mnie straszny. Oby tylko niósł ze sobą jakieś emocje i przesłanie. A w "Brokeback" tych trzeba z lupą szukać....
Co do tych opini o filmach i części widzów którzy mimo, że mogą nawet nie zrozumieć o co chodzi w filmie, będą go wychwalać, to podobnie rzecz się miała przy "Intacto". Wszystkie recenzje były pozytywne, a recenzenci piali z zachwytu jaki to ten film jest genialny. A tak na prawdę był on co najmniej słaby. Tylko nie wypadało powiedzieć, że taki jest, bo przecież zdobył kilka nagród. :// I Tak jak "Brokeback" był jedynie zarysem, nawet ciekawym, z którego możnaby zrobić bardzo dobry film.
Niestety ale sam pomysł nie wystarczy...
Pozdrawiam.
tak jak powiedziałam...czym dłużej o tym filmie myślę to tym mniej mi sie podoba....właściwie to nie wnosi nic...mój stosunek sie w ogóle nie zmienił do związków homoseksualnych (czy też bi). jest mi dalej obojętny. Nie ukrywam, że Twoje recenzje mi to przyblizyły....Myślałam, że ten film musi byc dobry ponieważ wszędzie o nim głośno i tyle nominacji...itp...Juz bardziej mi sie podobał "Capote" czy "Spacer po linie"...dowiedziałam sie troche przynajmniej o piosenkarzu o którym wczesniej nawet nie słyszałam...co więcej nawet zaczęłam grzebac po Internecie ponieważ chciałam wiedzieć więcej. I nawet nie wiedziałam, że taki rodzaj muzyki mi tez może się podobać. A Capote mnie zadziwił....ale to juz oddzielny temat.. :)
dopiero dziś obejrzałam i wciąż żałuję. nie wiem, skąd te pozytywne recenzje, film moim zdaniem co najmniej słaby. wątek gejowski akurat nie stanowi różnicy, wręcz zastanawiam się, czy gdyby był bardziej rozwinięty, film nie zyskałby na wartości. albo gdyby KTóRYKOLWIEK wątek był rozwinięty.tymczasem przez bite dwie godziny oglądalam sceny jak z "domku na prerii", zastanawiając się, co w takim razie ma tu być najważniejsze. kilka razy już-już wydawało mi się, że może teraz, że to mnie wzruszy, że powiedzą coś istotnego, że któreś istotnie fantastyczne zdjęcie zyska odpowiedni komentarz. niestety.przekonała mnie tylko i wyłącznie Michelle Williams w roli Almy, chyba jedyna postać, któej zachowanie było od początku do końca prawdopodobne. zupełnie nie przekonali mnie kowboje, chociaż to na nich w oczywisty sposób liczyłam. niewiele scen było dopowiedzianych do końca, dzięki czemu powstał film będący - ktoś już chyba o tym wspomniał, więc tylko zaznaczam, że się zgadzam - zlepkiem słabo zarysowanych scen. pojawił się też kontrargument, że jak miało być inaczej, skoro scenariusz powstał na podstawie 30-stronicowego opowiadania. cóż. proza ma swoje atuty, a film swoje, i jeśli chodzi o opowiedzenie czegoś w jednej scenie, chyba góruje nad słowem pisanym, tak więc było to do zrobienia. ewentualnie nie należało ciągnąć powolnej akcji przez 2 godziny, wciskając tam 20 lat przerywanych sporadycznymi spotkaniami tak bardzo kochających się wszak bohaterów. wprawdzie w międzyczasie prowadzili normalne życie na łonie rodziny, ale gdy już zasiedli nad potokiem, nagle namiętność i ból z powodu niemożności bycia razem nasilały się do granic absurdu. coś tu nie gra.
Skąd te recenzje? Najczęściej jest tak, że jeden wielce szanowny pan krytyk z ogromnym autorytetem oceni film bardzo dobrze a potem cala reszta "towarzystwa" bojąc albo nie chcąc się przyznać do tego, że mają inne zdanie niż wymieniony pan krytyk pieje jaki to ten film jest genialny. A jeśli owe dzieło otrzyma jeszcze jakąś prestiżową nagrodę, to już w ogóle ma ono zapewnione dobre powodzenie wśród oceniających znawców.
Ja oceniam "Brokeback" może nie aż tak ostro jak ty. Średni to film. Poza tym całkowicie zgadzam się z twoim zdaniem. Chciałbym tylko jeszcze dodać, że opierając się na 30 stronicowym opowiadaniu ( którego niestety jeszcze nie czytałem ) można było nakręcić coś niezwykłego. Tylko, ze w takim wypadku nie wystarczy rozwodniać to opowiadanie, bo jak wszyscy wiedzą przekładając je na scenariusz trwałoby 30 minut. Trzebaby wymyślić coś nowego, taki brzydko zwany "zapychacz", który dodałby dramatyzmu, jakoś odniósł się do obecnych problemów, skomentował tą sytuacje, itd. Nie mówię, że zmieniać całe opowiadanie i pozostawiać sam punkt wyjscia. Nie nie. Po prostu rozszerzyć je, żeby można było stworzyć z niego film. A tak twórcy być moze bardzo zajmujące i ciekawe opowiadanie przełozyli na zapis scenariuszowy i myśleli, że to wystarczy. Nic bardziej mylnego....
Pozdrawiam.
Ja niestety nie oglądałem ani "Spaceru po linie" ani "Capote". Trochę tego żałuję, ale wydaje mi się, że te filmy można obejrzeć też przed telewizorem, więc az tak dużo w ich odbiorze nie strace nie idąc do kina ( nie mówiąc tu już o kolejnych 16 złotych na bilet ).
Wracając do "Tajemnicy.. " to muszę powiedzieć, że jesteś bardzo wytrwała. Ja o "Brokeback" zapomniałem już następnego dnia po seansie i wcale tego nie żałuję. Wolę sobie zrobić miejsce w pamięci na lepsze filmy :)
Pozdrawiam.
Capote... juz dawno nie oglądałam filmu, gdzie postać była tak "nienachalnie" dwuznaczna... Oskar jak najbardziej prawidłowy - mistrzostwo.
Sorki że na tym forum ale nie mogłam się oprzeć.
powieści wg. mnie i filmy maja wiele wspolnego, dlaczego to pisze bo wielu ma nie dosyt, ze czegos im brakowało po tym filmie. Wg. mnie nie dokonca tak jest. Gdyz jest cos takiego jak kompozycja otwarta...niedokonczona mozna by powiedzieć. Z drugiej strony film daje domyslenia i to mu mamy zastanowić sie co było dalej. To w naszych głowach powstanie zakonczenie, mln roznych zakonczen. Film ten jest wg mnie zarysowaniem,piekna historia. Ktora napewno nie pokazuje ze wszyscy bi sa obłudni i zaklamani. Film pokazuje jakie ciezkie wybory sa skazani. Nie sa bi,czy homo na własne życzenie. Film pokazuje wewnetrzna walke ze sobą, która toczy sie w serce kazdej osoby nie hetero. heterycy nie maja takich problemów, nie musza sie oklamywać, a tym bardziej innych.U mnie ta walka trwała 3 lata. Znam ludzi ktorych walka ze sobasamym, i niezmorznoscia zaakceptowania siebie 10 albo i 20. W polsce homoseksualistow jest około 5% całego kraju a mamy prawie 40 mln ludzi w kraju( o ile sie nie myle) jesli ktos ich nie widzi to tylko dlatego ze niechce dostrzec.
@ milczacy.
Po pierwsze gratuluję racjonalnego podejścia do tematu; tj. oceny filmu wg. merytorycznych kryteriów. To miła odmiana po tonach chamstwa i jałowych pyskówek na tym forum.
Secundo, ustosunkowywując się do twojej wypowiedzi, nie mogę się zgodzić z twoją tezą, iż twórcy filmu zastosowali zbyt daleko idące uproszczenia. Myślę, że był to zabieg celowy. Zapewne chcieli uniknąć sentymentalnej, przesłodzonej atmosfery, spychającej ten obraz na mielizny kiczu (wbrew pozorom nie tak trudno wpaść w taką pułapkę). To właśnie owa lapidarność, syntetyczna powściągliwość, którą ty postrzegasz jako zbyt daleko idące uproszczenia stanowią o sile tego obrazu. Stawiasz zarzut, że: "[...] nie "uczłowieczyli" gejów, zeby przeciwnicy zaczeli rozumieć tą obecnie dziwną miłość. Nie przestrzegli, nie zajęli żadnego stanowiska... Zero... [...]"; moim zdaniem Ang Lee ucieka od wszelkiego wartościowania, zajmowania wyraźnego stanowiska ("wybielania" - jak to określiłeś) i ocen celowo, aby film ten nie był postrzegany i szufladkowany jako "homoseksualna" propaganda, gdyż wówczas jego pierwotny cel - pokazanie, że miłość przypiera różne postacie, ale pozostaje zawsze tym samym - straciłby na ostrości.
B.M. nie narzuca się, daje widzowi możliwość interpretacji, nie ucieka się do tego co w kinie amerykańskim tak typowe: wszechobecnej dosłowności (wiadomo, dosłowność = nuda), to właśnie owa dosłowność byłaby tu nie na miejscu. Fakt, może zabrakło autrom trochę odwagi, ale sądząc po temperaturze debaty n/t B.M. nie brakło jej wiele (ale jednak).
Mimo, iż film zrealizowano "chłodnym okiem" obserwatora, bez subiekrtywnych "wycieczek" to sceny same w sobie niosą ogromny ładunek emocjonalny. Napisałeś: "[...] Tak, te problemy były widoczne w filmie, ale ja odczułem jako naszkicowanie problemu. Małe sygnały pokazujące, że miłość między Ennisem i Jackiem jest nie mozliwa, trudna, i praktycznie nie ma przyszłości. Tylko, że to były jak dla mnie za małe sceny. Nie lubie łopatologi, ale tutaj przydałoby się rozwinąć niektóre wątki, nadać im więcej dramatyzmu, pokazać dosłowniej te problemy - co nie znaczy ze całkowicie dosłownie potraktować ten temat. Wprowadzić trochę realizmu, życia! W "Tajemnicy.. " brakowało mi scen, które jakoś by na mnie wpłynęły. Obojetnie jak. Wzruszyły, zezłościły, spowodowały, że serce stanie mi w gardle, cokolwiek. A "Brokeback" nie zaoferowało mi nic z tych rzeczy. Pustka. Tylko piekne widoki... [...]" mój odbiór tego filmu jest dokładnym zaprzeczeniem tego co napisałeś. Widocznie różnimy się progiem wrażliwości.
Zgadzam się jednak, że wątek Almy, gdyby go rozwinąć, znacznie wzbogaciłyby ten film.
N/t muzyki się nie wypowiadam, musiałbym przesłuchać jeszcze raz soundtrack bez filmu.
Pozdrawiam.
Dziękuję za gratulacje, choć uważam, że nie ma specjalnie czego gratulować. :) Wchodząc na fora trzeba umieć jako tako rozmawiać i dyskutować czasem na bardzo trudne tematy. Bo przecież nie ma sensu wygłaszać tylko swoje poglądy i zmuszać każdego bluzgami do myslenia tak samo.
Wracając do Brokeback Mountain.
Piszesz, że "[...] Ang Lee ucieka od wszelkiego wartościowania, zajmowania wyraźnego stanowiska [...]" i to wg mnie jest wielka wada BM, bo przez nie zabieranie głosu na żaden ważny temat i do tego pokazując miłośc Ennisa i Jacka w strasznie uproszczony, lapidarny sposób twórcy spowodowali, że ten film zniknie za kilka lat. Tematyka homoseksualna coraz smielej wchodzi na ekrany i filmów o gejach będzie coraz więcej. I będą one coraz śmielsze. "Tajemnica" za kilka lat nie będzie niczym niesamowitym, bo to co ją obecnie wyróżnia to to, że mówi o homoseksualistach a do tego kowbojach. Przez fakt niezabierania głosu w żadnej dyskusji, jest filmem zbędnym w obecnych trudnych dla gejów czasach. Mi nie chodzi nawet moze dokładnie o "uczłowieczanie" gejów, bo to byłoby wielkie posunięcie a twórcy wyraźnie bali się za bardzo rozwinąć ów temat, ale o stworzenie dobrego dramatu. Te niedopowiedziane sceny są rewelacyjne jak się je umie tworzyć ( przykładem mogą być chociaż "Spragnieni miłości" - film prawie bez dialogów i żadnej akcji a niesamowicie przesycony emocjami. ), jednakże amerykanie nie są w tym mistrzami. Łopatologia, sentymentalna atmosfera, byłaby oczywiście jeszcze gorsza, ale do tego było bardzo daleko. Wystarczyłoby kilka scen, jeden dłuższy dialog i film byłby rewelacyjny. Wkurza mnie że z tak dobrze zapowiadającej się histori wyszła zwykła opowiastka.
Opowiadania Annie Proulx nie czytałem, ale od kilku osób słyszałem, że film bardzo ściśle opiera się na nim. I to także jest ogromny błąd. Kręcenie tak długiego filmu na podstawie tak krótkiego opowiadania niedodając nic od siebie jest wg mnie trochę dziwne. Wiadomo przecież że w słowie pisanym można więcej zawrzeć treści niż w obrazie. Uczucia, zmiany w zachowaniu charakterze, genialnie opisane w książce trzeba w jakiś sposób przeniść na ekran ale tak, żeby były one widoczne. Owszem Alma tłumiła płacz, była smutna, ale to za mało jak na film. Wg mnie twórcy powinni rozbudować te sceny, bardziej je urzeczywistnić i nie tylko w przypadku Almy ale każdego bohatera.
Filmów o miłości było już wiele i dla mnie kolejny pean na jej cześć jest czyms wtórnym. Tym bardziej pokazany w taki sposób. Widziałeś tu jakąś miłość, szczęście, radość? Ja nie. Tu wszyscy są apatyczni, zamknięci w sobie, może szukają miłości ale jej nie znajdują. Lee nie przekonał mnie, że dzieki tej jednej nocy uniesienia na Brokeback, a potem kilku następnych co kilka lat, dwóch kowbojów zakochało się w sobie. To nie była miłość, jak już to tylko przyjaźń....
Różnimy się ale chyba nie progiem wrażliwości, ale poglądami, sposobem patrzenia na świat, uczucia i najważniejsze na filmy i mamy wobec nich inne oczekiwania. I całe szczęście, bo jak nudny byłby świat gdyby wszyscy mysleli to samo.... ;)
Pozdrawiam.
Bardzo mi się podoba to co napisałeś, rzadkością jest krytyka, czy nawet wyrażenie własnej opinii, poparta sensownym wyjaśnieniem. Rozumiem dlaczego film zrobił na Tobie wrażenie conajmniej średnie...
Jednak rozumiem też zabiegi twórców filmu (opowiadania), najważniejsze w filmie było własnie pokazanie miłości, zwykłego, prostego uczucia, w trudnym świecie. Temat stary jak świat - racja. Homoseksualizm jest jednak czymś co było i będzie zawsze, ale przestaje być tematem tabu, dlatego właśnie robi takie wrażenie...
Na mnie film zrobił bardzo silne wrażenie i niesamowicie mi się podobał, dlaczego więc chcę pogratulować Tobie opinii, którą wyraziłeś na temat filmu? To prostę, chciałbym by homoseksualizm był czymś obojętnym, by nie budził kontrowersji, by był czymś co nie dziwi, nie szokuje, nie zwraca uwagi, jest obojętne i ważniejsze są inne problemy. Chciałbym by więcej ludzi myślało tak jak Ty... Może kiedys świat będzie tak piękny...
pozdrawiam
Uważam, że tylko taki sposób udzielania się na forum ma sens, dlatego staram się - choć nie zawsze to wychodzi - pisać swoja opinię popierając ją jakimis argumantami ( Choć czasem tak chce się napisac "nie bo nie" czy "tak bo tak " :D ).
Może "Brokeback mountain" nie zrobił na mnie takiego wrażenia, bo nie jestem homofobem i nie robi na mnie żadnego szokujacego wrażenia, pokazanie miłości homoseksualnej. Punkt wyjścia - zauroczenie dwóch kowbojów - był dla mnie czymś normalnym i może oczekiwalem czegoś wiecej. Nie tylko pokazania ze taka miłość może istnieć i w dzisiejszych - jak i przeszłych - czasach, ale rozwiniecia tego "problemu". ( nie będę się tu już powtarzał, a ponieważ przeczytałes to co napisałem, to wiesz o co mi chodzi.)
Świat i poglądy ludzi zmieniają się z dnia na dzień. Co prawda nie jest to proces szybki ale postepuje. Jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia byłaby premiera "Brokeback Mountain" a teraz? Nawet nie było żadnych protestów przed kinami ( nie słyszałem o zadnych). Za kilkadziesiąt lat homoseksualizm będzie czymś normalnym - jesli się wcześniej nie powybijamy nawzajem, ale to już inna sprawa....
Pozdrawiam
W filmie wszystkie niedopowiedzenia grają bardzo dużą rolę, dlatego masz wrażenie, że jest tylko zarysem. "Niedopowiedzenia" także w muzyce, bo jest bardzo oszczędna. Nie wiem jak oceniasz aktorstwo i zdjęcia, ale raczej nie można ich oceniać źle.
Zauważ, że film jest adaptacją noweli, a nie powieści. Treść jest i tak znacznie poszerzona.
Ważniejsze od tego, co na seansie, jest to, co po nim dzieje się w głowach widzów. Mi te niedopowiedziane sceny wydają się całkowicie wystarczające do zrozumienia historii, bohaterów i wyciągnięcia wniosków. Ten film naprawdę coś w sobie ma.
PS: Nie rozumiem niektórych filmów które inni uważają za arcydzieła /choćby "Między słowami"/, ten miałem szczęście zrozumieć ;) i jest dla mnie arcydziełem.
Zdjecia sa rewelacyjne, i chyba juz o nich pisałem w jednym z postów. Aktorstwo oceniam trochę niżej, ale i tak stoi ono na wysokim poziomie.
Tak, film jest adaptacją noweli, więc dlaczego został tak nie miłosiernie rozciągnięty do 2 godzin z hakiem??
Tobie coś się w głowie po seansie działo, mi niestety nie. A szkoda, bo lubie filmy, które wymagają kilkukrotnego przemyślenia po napisach końcowych....
"Między słowami" nie oglądałem, choć od ponad pół roku stoi u mnie na półce. Jakoś nie mogę się zebrać do tego filmu. Nie wiem dlaczego....
Mimo, iż prowadzisz swój wywód logicznie i spójnie to pozostane przy swoim zdaniu, ty zapewne przy swoim, no i dobrze bo jak napisaleś: "Różnimy się ale chyba nie progiem wrażliwości, ale poglądami, sposobem patrzenia na świat, uczucia i najważniejsze na filmy i mamy wobec nich inne oczekiwania. I całe szczęście, bo jak nudny byłby świat gdyby wszyscy mysleli to samo."
Jest jedno zdanie, z którym się jednak zupełnie nie zgodzę: "Widziałeś tu jakąś miłość, szczęście, radość? Ja nie. Tu wszyscy są apatyczni, zamknięci w sobie, może szukają miłości ale jej nie znajdują. Lee nie przekonał mnie, że dzieki tej jednej nocy uniesienia na Brokeback, a potem kilku następnych co kilka lat, dwóch kowbojów zakochało się w sobie. To nie była miłość, jak już to tylko przyjaźń....".
Myslę może swego rodzaju surowość bohaterów (tak jak to podobno jest w opowiadaniu Annie Prolux), determinowała ich chłód i to, że może byli naszkicowani trochę grubą kreską. Trzeba jednak pamiętać, że w takim środowisku zostali wychowani (gdzie otwarte okazywanie uczuć jest czymś, u mężczyzn, niespotykanym) zaś Ennis dodatkowo napiętnowany jest negatywnymi doświadczeniami z młodości. Ma najwyraźniej problem, z nawiazniem więzi emocjonalnej (hetero/homoseksualnej).
To, że wszystko w emocjonalnym aspekcie jest tak wiciszone wpisuje się w klimat i świadomość ludzi n/t homoseksualizmu w tamtym okresie. Świadkowie cierpią, ale milczą. Jak ktoś tu chyba już napisał : "są sparaliżowani całą sytuacją, nie potrafią nazwać tego co się dzieje:, to nie mieściło się w ramach obyczajowej normy, "nie było problemu" dla świata zewnętrznego (do czasu jak jednak się pod koniec okazuje).
Nie oglądałem "Spragnionych emocji" ale już się szykuję ;), narazie więc się wstrzymuję z komentarzem.
Co do opowiadania ("Opowiadania Annie Proulx nie czytałem, ale od kilku osób słyszałem, że film bardzo ściśle opiera się na nim"). Może w płaszczyźnie fabularnej tak, ale w stylistyce zdecydowanie nie - też nie czytałem (również się szykuję), ale pewne naturalistyczne opisy mówią same za siebie (nie mogę w tej chwili znaleźć cytatu). Polecam pewną recenzję na stopklatce, znacznie zgrabniej ubiera w słowa to co chciałbym o filmie powiedzieć.
LINK: http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=6533&sekcja=recenzja&ri=3112 [www.stopklatka.pl/film/ ...]
Pozdrawiam,
R.
Zgadzam się z tobą, że ukazywanie uczuć przez mężczyzn w tamtych czasach w tamtym miejscu było czymś niespotykanym. Dlaczego jednak tak samo zachowuja się kobiety? Mogę zrozumieć, że Ennis i Jack mieli być chłodni, apatyczni, ale Alma, Laureen, córki Ennisa? Czemu także i one zachowuja się jakby nie miały żadnych sił do życia? Nie chodzi mi tu o pokazywanie stereotypowego wizerunku kobiety, która bardzo zewnętrznie przeżywa wszystko, takiej płaczki. Przecież można "stworzyć" silną bohaterkę, które walczy ze swoimi emocjami, zupełnie ich nie pokazuje. A w "Brokeback Mountain" otrzymujemy taki mdły miszmasz. Niby Alma jest silna, stara się trzymać, a z drugiej strony widzimy ją jako smutną płaczkę.
"Spragnionych miłosci" polecam - choć film jest specyficzny m.in. dlatego że Azjatycki i nie wszystkim się podoba, ale i tak uważam że warto go obejrzeć.
Opowiadania Proulx także przeczytam, chociaż patrzą na obecny rozkład moich zajęć najwcześniej bedę miał czas pod koniec maja. Ale zawsze...
Recenzje także przeczytam.... tylko że troche wcześniej ;)
Pozdrawiam.
Alma silna? Polemizowałbym... Ta postać według mnie nie odznaczała się zbytnią siłą czy odwagą. Przecież widzimy, że cały swój ból i cierpienie tłamsi w sobie, nie rozmawia z mężem o tym, co zobaczyła tamtego wiczoru przez szparę w drzwiach. Niby się z nim rozwodzi, układa życie na nowo, ale widzimy wyraźnie, że nie ma odwagi żyć dalej. Skulona jak myszka patrzy na świat, zamyka się w sobie. Na odwagę zbiera się tylko w momencie, gdy wyznaje Ennisowi, że wie o jego "wycieczkach" z jackiem. Ale spójrzmy prawdzie w oczy- czy kobieta mówiąca ze łzami w oczach może być tak naprawdę silna?
I broń Boże nie wynika to ze złej konstrukcji postaci. Znowu wracamy do kultury ówczesnego Wyomingu. Tam wszystkie role zostały rozdane- zarówno męskie jak i żeńskie. Kobieta nie jest stworzona do samotnej walki o swoje prawa. Jej przeznaczeniem jest zostać oddaną żoną u boku dzielnego kowboja.
Trochę inaczej sprawa ma się z Lureene- ta pani siłą się odznacza, umie postawić na swoim i swoje powiedzieć. Zwraca uwagę mężowi, gdy coś ją trapi, po jego smierci z lodem w głosie stwierdza, że sporo pił i do tego przywiązuje owo mityczne Brokeback Mountain. Wystarczy tylko wyobrazić sobie co by było, gdyby dowiedizła sie o romansie Jacka z Ennisem;)
Tak więc sam widzisz, że bohaterowie inaczej skonstruowani być nie mogli. oczywiście, mozna było im nadać wyrazistrze cechy, ale siłą tego filmu jest bezbłędne osadzenie w konkretnych realiach, które mają niezaprzeczalny wpływ na zycie bohaterów. Nie ma tam miejsca na wielkich bohaterów czy wybijające sie osobowości- bohaterowie "Brokeback Mountain" to zwykli mieszkańcy dzikiego zachodu, a przeciez właśnie historia prawdziwych ludzi z krwi i kości naprawdę wzrusza i przejmuje (przynajmniej mnie;))
Czy kobieta mówiąca ze łzami w oczach może być silna... zależy o jakiej sile mówisz. Jeśli mówimy o sile jaką jest emocjonalne odkrycie to jest tu silna i właśnie w tym momencie płaczu. By odkryć przed innymi swe uczucia, zwłaszcza jeśli wiemy że zostaną zranione (ona wie że jest niekochana) potrzeba dużej siły i odwagi.
Niestety kobiece sylwetki w tym filmie na pewno są obgryzione do kości... a szkoda bo miały w sobie duży potencjał, a historia pewnie byłaby ciekawsza.
Dla mnie nie było to emocjonalne odkrycie. Ja odebrałem to jako wyrzucenie swojego bólu tłamszonego przez tyle lat. I nie wynikało to dla mnie z odwagi, ale z ogarniającego uczucia przytłoczenia i smutku- była to próba pewnego powrotu do normalności, pozbycia się niefortunnego sekretu, ale jak możemy podejrzewać, wyznanie przed Ennisem nie pomogło jej, a tylko pogorszyło sprawę;)
Silna to ona chyba nie była...chociaż z drugiej strony to zdecydowała się na rozwód co w tamtych czasach nie było łatwe. A dobrą matką też nie była skoro jej córka chciała przeprowadzić sie do ojca.
No i właśnie. Domysły, domysły, domysły.....
Czasem je lubię, jednakże sa one dobre gdy film jest dobry. Gdy postacie są poprawnie skonstruowane, gdy przejmujemy się ich historią, gdy zależy nam na nich, przywiazujemy się do nich. Wtedy zostają oni z nami po seansie i nadal o nich myślimy, próbując odgadnąc co było dalej, dlaczego tak postąpili, a nie inaczej itd. Jednakże za dużo niewiadomych, w fimie, za małe przyblizenie postaci, zbyt spokojna atmosfera "Tajemnicy.." wyklucza "miłe" domysły. Mi szczerze powiedziawszy nie chciało się dochodzić do rozwiązania tych wszystkich niewiadomych....
Nie tylko kobiece sylwetki są tu obgryzione do kości. Cały film jest jednym wielkim zarysem, w którym tkwił wielki potencjał ale niestety nie został on wykorzystany...
"Ale spójrzmy prawdzie w oczy- czy kobieta mówiąca ze łzami w oczach może być tak naprawdę silna? " Wg mnie tak. Przecież często osoby niepozorne okazują się albo wielkimi bohaterami, albo właśnie potrafia wiele znieść. Ja z zarysu postaci Almy odczytałem, że jest ona silna. Co prawda nie ma za wiele dowodów na poparcie tej tezy ( jak i na to, że jest ona słaba psychicznie ). I, trudno ale będę się powtarzał, to całkowite niezdecydowanie jaka ta postać - i nie tylko ona - ma być jest wadą "Brokeback Mountain" Postacie jak dla mnie nie są wyraziste. Nie chodzi mi tu o wprowadzanie bohaterów-klisz, tylko o zdecydowanie się jak chcemy daną postać przedstawić. Oczywiscie może się ona zmieniać - to jest nawet wskazane - ale niech to będzie widoczne na ekranie. Ja jakoś tego nie zauważyłem....
"Wystarczy tylko wyobrazić sobie co by było, gdyby dowiedizła sie o romansie Jacka z Ennisem;) " Może nie zrozumiałem filmu, pewnie także dlatego, że za mało jest w nim wyjaśnionych pewnych kwestii, ale wydaje mi się, że Laureene dowiedziała się, moze nie o romansie akurat z Ennisem, ale o skłonnościach swojego męża. Ta kamienna mina podczas rozmowy telefonicznej, była dla mnie za mocna jak na "tylko" śmierć męża, który z resztą nie był za bardzo kochany przez żonę....
Problem w tym, ze dla mnie bohaterowie "Brokeback Mountain" nie są z krwi i kości i dlatego nie wzruszyła ani nie przejęła mnie ich historia. Za mało widziałem w "Tajemnicy.." emocji, jakis reakcji, zycia! Całosc wydała mi się jakaś taka mdła...
Pozdrawiam.
Pozwolisz, że i ja się powtórzę :).
"[...] I, trudno ale będę się powtarzał, to całkowite niezdecydowanie jaka ta postać - i nie tylko ona - ma być jest wadą "Brokeback Mountain" Postacie jak dla mnie nie są wyraziste. Nie chodzi mi tu o wprowadzanie bohaterów-klisz, tylko o zdecydowanie się jak chcemy daną postać przedstawić. Oczywiscie może się ona zmieniać - to jest nawet wskazane - ale niech to będzie widoczne na ekranie. Ja jakoś tego nie zauważyłem.[...]".
Ang Lee mógłby w bezpośredni sposób ukazać emocje targające Almą. Odkryć ją przed widzem, pokazując płacz, kłótnie, pretensje (i pokazuje,gdy Alma wyznaje przed Ennisem, że wie o wszystkim). Wybrał jednak inną, moim zdaniem, lepszą drogę. Uciekając od dosłowności Lee, proponuje nam surową alternatywę: obserwację - prosta scena jak ta, w której Alma wkłada do koszyka Ennisa kartkę z prośbą o ryby, to niemy krzyk, wołanie o miłość, próba odnalezienia się w całej tej sytaucji. Dla mnie symbolika tej sceny miała większą wymowę niż gdyby, ukazano Almę płaczącą dniami i nocami.
Ona jest po prostu zagubiona, a zagubienie to potęguje ból spowodowany odrzuceniem i świadomością, że była oszukiwana. Na początku nie jest w stanie wyartykułować, zdefinować swoich emocji - kiedy widzi pocałunek dwóch mężczyzn - jest sparaliżowana tym odkryciem, udaje, że nic się nie stało.
Cechą znamienną filmu jest to , że bohaterowie ukrywają to co ich wypala i niszczy od środka przed światem zewnętrznym, bo publiczne ujawnienie swych uczuć mogłoby ich zniszczyć kompletnie w wymiarze społecznego napiętnowania (choć Jack'a zapłacił najwyższą cenę) . Dla Almy, matki kilkora dzieci, mógłby się to okazać ból nie do zniesienia. To również determinuje sposób w jaki naszkicowani są uczestnicy całej tej historii.
To nie jest moim zdaniem niezdecydowanie Anga Lee, które sprawia wrażenie, że postacie są nieskrystalizowane. Ludzie uwikłani w ta historię po prostu nie wiedzą jak zareagować, miotają się (z róznych powodów).
Abstrachując od dyskusji n/t Almy. Tajwańczyk wykazał się niezwykłym kunsztem, unikając dosłowności, bo nic w tym filmie nie jest jednoznaczne, czarno - białe i to daje widzowi możliwość zastanowienia się nad pewnymi sprawami. BM jest prosty i ascetyczny, daje możliwość indywidualnego odbioru, nie narzuca się, a mimo to prowokuje do dyskusji i w tym moim zdaniem tkwi jego największa siła. Mi pokazał, że pewne uniwersalne prawdy, uczucia wymykają się ramom w jakich zamkneli je ludzie. Dla niektórych nie ma miejsca na obrazie malowanym przez społeczne normy i powszechną obyczajowość. Nie było go ani dla Ennisa ani dla Jack'a.
Pozdrawiam,
R.
"Uciekając od dosłowności Lee, proponuje nam surową alternatywę: obserwację " Ok obserwacja. Tylko nie za wiele mamy tu do oglądania. I to jest wada. Oczywiście taki sposób ukazywania przemiany bohaterów, ich emocji byłby dobry i często jest dobry, jednakże tutaj nie zadziałał. Wymieniłeś jedną scenę. Dla mnie to za mało. Skoro film trwa ponad dwie godziny, to spokojnie zmieściłoby się w nim o wiele więcej takich przykładów. Wysypu bohaterów także w "Brokeback Mountain: nie ma ( dwie pary ), więc spokojnie mozna było bardziej pogłębić, unaocznić przemiany postaci. Skoro Lee nie chciał pójść w kierunku ukazywania emocji, (szloch 24 na dobę), to czemu nie poszedł tą drogę o której ty piszesz. Alma włożyła karteczkę do koszyka. Zauważyłem ta scenę ale.... nie zrobiła ona na mnie żadnego wrażenia. Zero wniosków. Ennis za bardzo na to wydarzenie nie zareagował i film potoczył się dalej. Dla mnie ta i wszystkie inne sceny były tylko szkicem. Pomysł był rewelacyjny. Niestety wykonanie gorsze.
"BM jest prosty i ascetyczny, daje możliwość indywidualnego odbioru, nie narzuca się" Własnie to, że nie narzuca się jest dla mnie złym podejsciem twórców filmu do widzów. Skoro już robimy taki "odważny" film, to czemu nie pójść dalej? jak już pisałem, w dramacie heteroseksualnym romans dwojga ludzi byłby tylko wstepem, bo w kinie mielismy już tyle różnego rodzaju romansów, że to nie byłoby żadną nowością. Twórcy żeby nie zanudzić i przyciągnąć widzów zajęliby się tym co dzieje się po chwilach uniesienia. Dokładnie pokazaliby zmiany w bohaterach. Narzucaliby się widzom. "Tajemnica..." nie zadaje żadnych poważnych pytań, nie zajmuje żadnego stanowiska odnośnie "problemu" gejów. "Brokeback" nie pozostawiło we mnie żadnego śladu. Nie prowokowało do dyskusji, bo do jakiej? O czym? Historia Ennisa i Jacka jest dla mnie zwykłą historyjką. Nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. I nie dlatego, ze jest ascetyczna, ale dlatego, że nie jest !odpowiednio! skromna i prosta. O wielkich problemch można mówić prawie bez słów, ale bez problemu nic nie da się powiedzieć.
Pozdrawiam.
Myślę, że tą dyskusję można w zasadzie prowadzić bez końca, a to, że powtarzamy te same argumenty najlepiej o tym świadczy. Postrzegamy ten film na różnych płaszczyznach i , najwyraźniej, mamy różne oczekiwania wobec B.M. Ty zapewne oczekiwałeś jakiegoś manifestu n/t homoseksualizmu:
"[...] Narzucaliby się widzom. "Tajemnica..." nie zadaje żadnych poważnych pytań, nie zajmuje żadnego stanowiska odnośnie "problemu" gejów. [...]"
"[...] Własnie to, że nie narzuca się jest dla mnie złym podejsciem twórców filmu do widzów. Skoro już robimy taki "odważny" film, to czemu nie pójść dalej? [...]"
Manifestu, który w sposób bezpośredni próbowałby przełamywać pewne stereotypy. Nie wiem, prawde mówiąc, jakby miał taki manifest wyglądać ale przypuszczam, że musiałby się odwoływać do rozsądku. Może to i dobre podejście, a może, ze względu na ogromne emocje towarzyszące temu tematowi, nie. Wiadomo, rozsądek i emocje to mieszanka, która skutecznie uniemożliwa debatę na każdy temat.
A. Lee podszedł do problemu inaczej. Ujął to tak, (tak, tak powtórze...) "aby film ten nie był postrzegany i szufladkowany jako "homoseksualna" propaganda, gdyż wówczas jego pierwotny cel - pokazanie, że miłość przybiera różne postacie, ale pozostaje zawsze tym samym - straciłby na ostrości." Myślę, że mu się udało, bo wiele osób opisując ten film, pomija to co się rzekomo wybija na plan pierwszy - homoseksualizm Jack'a i Ennisa.
Chodzi mi o to, że emocje, które towarzyszyły bohaterom, są/były bliskie wielu ludziom niezależnie od ich orientacji seksualnej (niespełnienie i samotność). Wszystko to dodatkowo nabiera dramatyzmu ze względu na okoliczności. To na tej płaszczyźnie Lee stara się porozumieć z widzem i przekazać mu swój manifest. Nie mnie oceniać czy to dobra droga.
Ps. "[...] Nie prowokowało do dyskusji, bo do jakiej? O czym? [...]" - nie wiem czy zauważyłeś ale ten wątek zawiera już ponad 40 postów. Mam nadzieję, że nie oceniasz tej dyskusji jako jałowej i bezcelowej wymiany zdań :D.
To tyle co mam do powiedzenia :D.
Pozdrawiam,
R.
"Ty zapewne oczekiwałeś jakiegoś manifestu n/t homoseksualizmu" Może nie aż manifestu ale zabrania głosu na temat homoseksualizmu.
"aby film ten nie był postrzegany i szufladkowany jako "homoseksualna" propaganda, gdyż wówczas jego pierwotny cel - pokazanie, że miłość przybiera różne postacie, ale pozostaje zawsze tym samym - straciłby na ostrości." Może dlatego nie spodobał mi się "Brokeback mountain", bo oczekiwałem zabrania głosu, takiej jakby propagandy, a otrzymalem po prostu film o miłości. może moje nastawienie do "Tajemnicy.." było złe. Może oczekiwałem za dużo od tego filmu. Nie wiem. Ale rozumiem twój punkt widzenia i widzę czemu tobie - i innym osobom - spodobał się "Brokeback".
Tak zauważyłem, rozbudowę tego wątku i trochę jestem nawet zaskoczony, że przez 40 postów panowała tu tak spokojna atmosfera. Nie oceniam tego wątku jako jałową dyskusję, na pewno nie. W moim twierdzeniu o prowokowaniu do dyskusji miałem na myśli to co pisałem wcześniej: zabranie głosu na temat "problemu" gejów. Jednakze teraz widzę, że źle odczytalem ten film, trochę za wcześnie oczekiwałem takiej tematyki w kinie i nie to było celem Lee. Tak jak napisałeś chciał - i zrobił to - przekazać nam widzom swój punkt widzenia na temat miłości. Dobry pomysł. ale chyba nie dla mnie ;)
Dzieki za miłą dyskusję
Pozdrawiam.