cały ten film, to wyłącznie emocjonalny ekshibicjonizm! brakowało jedynie sceny masturbacji 'głównego bohatera' - abyśmy całkowicie zobaczyli jego 'odarcie' ze wszystkeigo, co zewnętrzne, byśmy zobaczyli WSZYSTKO, bo on tego chyba chce. mam wrażenie, że 'tarnation' miał służyć zaspokojeniu jakiejś ekshibicjonistycznej fantazji reżysera - bo w jakim innym celu to wszystko pokazuje? jakieś wyjątkowo intymne momenty życia jego, jego rodziny, tylko po co? żebyśmy po prostu zobaczyli? i co mamy z tym zrobić? ma nam to dać do myslenia, skłonić do refleksji? niby nad czym? nad tym, że reżyser od najmłodszych lat odkrywał zarówno swój homoseksualizm, jak i filmowo - teatralne talenty? nad tym, że trudno mu się żyło z chorą matką? nad tym, że dziadkowie się nie sprawdzili?
wszystko, co w tym filmie widzimy, to rzeczy wyjątkowo intymne - to jakby zapis wspomnień reżysera. problem polega na tym, że - jak każde wspomnienie - właściwie może odczytać je tylko ten, kto wspomina. więc pokazywanie tego wszystkiego widzowi jest zupełnym absurdem, bo my i tak nigdy nie dojdziemy do sedna tego, o co tak naprawdę chodziło, co tak naprawdę czuł reżyser, bo to jest tylko jego. i idiotyzmem jest pokazywanie tego całemu światu. każdy z nas ma swoje 'tarnation' - przede wszystkim w głowie i nie znaczy to, że musi teraz wszystkim to pokazać, bo bardzo by chciał, żeby inni to zobaczyli.
sorry, ja nie chcę. a ten film to pomyłka.
Bełkotem bym tego nie nazwał, bo przeciez na chęci ekspresji polega sztuka, prawda?
Tarnation to znakomicie zmontowane materiały dotyczące życia człowieka w skrajnie patologicznej rodzinie. Jest to kolejny etap w życiu Jonathana, kolejny schodek do własnego ja. I tyle. Po co ten dokument powstał? Tylko i wyłącznie z chęci wyrażenie siebie. Mi taka konwencja sztuki zupełnie nie odpowiada.
Dziękuję, postoję.
dla mnie to jest po prostu puste. jest, bo jest. jest, bo reżyser chciał pokazać siebie. komu? moim zdaniem pokazał tak, że tylko on odbierze to właściwie, a więc chyba przede wszystkim sobie (może przeczyna jest w depersonalizacji, na któą cierpi - oddzielenie od ciała, oglądanie siebie z zewnątrz, 'tarnation' to jakby pokazywanie, a zarazem oglądanie siebie). nie widzę tego znakomitego montażu, zresztą ten film, w części przynajmniej, jest przypadkowy. powstawał czasem na zasadzie - 'o, tu jest coś ważnego, gdzieś jeszcze coś takiego było, o jest tu, to ciach i będzie pasować' - nie twierdzę, że to jest bezwzględnie zła metoda, ale tu, wg mnie, ten przypadek widać. właśnie dlatego dla mnie to jest bełkotliwe - kolejne fragmenty filmów, zdjęcia, teledyski, niekoniecznie się zazębiają. ja wiem, że ten chaos jest zamierzony, w końcu 'tarnation' to 'strumień świadomości', jak twierdzi sam reżyser. dla mnie po prostu zbyt niezrozumiały i nieułożony.
też nie widzę mistrzostwa montażu... i nie widzę specjalnie powodów, dla których można w ogóle nazywać to filmem. Nie każda trauma rozmazana na taśmie filmowej zasługuje na miano filmu. Nie każde wspomnienie reżyser ma prawo sprzedawać do kin. Ten obraz powinien być początkiem długiej terapii jego twórcy a nie towarem, na którym się zarabia. Przekroczone granice dobrego smaku i wolności artystycznej ekspresji. Przeszywające uczucie, że nie powinienem tego oglądać. Wstydzę się, że nie wyszedłem przed końcem.
Wytłumaczę więc, o co chodzi z tym montażem: poskładanie do kupy pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego elementów w taki sposób, aby wywoływały w widzach skrajne, ekstremalne emocje nazywam mistrzostwem montażu. Dotyczy to zarówno ludzi, których film zachwycił jak i tych, którzy stoją po drugiej stronie barykady (jak na razie jest nas trzech :-)). Fakt, że o zbiorze zdjęć, fragmentów filmów, teledysków mówi się "emocjonalny ekshibicjonizm" jednak o czymś świadczy, prawda? Sztuka nie zawsze musi się podobać, ale zawsze powinna być doceniona, moi drodzy.
i nie zawsze powinna być pokazywana. i nie zawsze nazywana sztuką. Moim zdaniem zarabianie na umysłowo chorych rodzicach nie jest sztuką. Mam zdecydowanie lepsze pojęcie o sztuce...
Chyba do niczego konstruktywnego nie dojdziemy. Moim zdaniem ten film jest próbą wyrażenia siebie, kolejnym etapem w poszukiwaniu własnego ja i choć zbyt intymny, powstał z czysto emocjonalnej potrzeby artysty. Być może nie powinien być pokazywany szerszej publiczności, bo stał się w ten sposób zwykłym żerem na patologii Johnatana i jego rodziny, ale uważam, że gdyby spróbować odciąć się od komercyjnego (to chyba nie najlepsze słowo...) wymiaru Tarnation, można całość uznać jako sztukę.
trudno zaprzezyć, ze film robi wrażenie. bardzo dobre, lub odpychajace, ale ogromne. prowokuje pytanie chociaż by "po co to?!?" i mam wrażenie, że jest jednak czys nowym, nie w tym że szokuje, ale czym szokuje. nawet taka dyskusja na temat aspektów moralnych - vide - czy żeruje na patologii rodziny, czy to tak 'wypada" sie obnażac w kinie, mówi sama za siebie.
mi sie podobał, rok niemal temu, wrażenia dosyć ambiwalentne, ale myśle, że warto, bo tego formatu/rodzaju szczrośc, naturalizm nie wykreowany, nie zmyślony - to rzadkość.
(da wyjaśnienia - trudno mi ten film nazwać dokumentalnym, rezyser siedzi w tym obrazie, pewnie dlatego...)
boję się, ze możemy nie mieć kompetencji do rostrzygania o tym, co jest sztuką, a co nią nie jest:) ja przynajmniej nie uważam, bym był uprawniony do takich sądów. powinniśmy się zwrócić do kogoś z LPR, oni już wiele razy wypowiadali się w takich kwestiach, więc się chyba znają.
a co do tarnation - cóż, przeprowadzilem rozmowę z dwiem osobami, którym się podobał, ale mnie nie przekonały. ja ich też nie. zgodziły się nawet z tym, ze film jest ekshibicjonistyczny, ale nie skrytykowały go za to. coż, zapewne jest to mocno dyskusyjne 'dzieło' - choćby dlatego, że budzi skrajne opinie. z jednej strony nagrody, choćby w cieszynie, jest więc uznanie krytyków i części widzów, z drugiej strony zdania dokładnie przeciwne - że bełkot, ze ekshibicjonizm, że pokazywanie tego w ogóle nie ma sensu i że terapię, to sobie można fundować na własną rękę.
ja się okopałem po stronie przeciwników i nie zamierzam się przenosić:]
a tak z ciekawości - czy jakikolwiek film biograficzny albo raczej z nurtu "psychologicznego" - pokazujące postacie z psychozą, schozofrenią itp. sie Panu podobał? może po prostu nie Pana gatunek - tak ogólnej rzecz ujmując, a nie sposób przekazu...
przede wszystkim nie jest to dokument, moim zdaniem bliżej temu filmowi do fikcji o "rzeczywistości" wymyślonej przez reżysera na temat swojego życia. należy pamiętać, że facet jest gejem i jak każdy gej ma zapewne fiioła na swoim punkcie plus jest z pewnością skrajnie przewrażliwiony odnośnie swojej osoby /to niczym nieusprawiedliwione poczucie "bycia wyjątkowym"/. taki tani ekshibicjonizm jest tego dobitnym przykładem - w tym filmie może być 100% prawdy ale równie dobrze może być bardziej zakłamany niż polityczne "prawdy" Michaela Moore'a i dla mnie już ten fakt stanowi o konieczności pobłażliwego traktowania "tarnation".
bez przesady - nie posuwajmy się tu do ocen w stylu 'każdy gej to, każdy nie-gej tamto'; takie sądy uważam za nieuzasadnione i w żaden sposób nieuprawnione. co do 'bycia wyjątkowym' - tyczy się to każdego, tzn na swój sposób wszyscy się różnimy - mimo że to straszny truizm, zdajesz się o tym zapominać. może caouette uważa, że wyróżnia się w sposób szczególny - nie wiem, choć wydaje mi się, że każdy artysta jest jednostką faktycznie wyróżniającą się w sposób szczególny.
co do tego, czy filmy 'psychologiczne' to 'mój gatunek' - nie mam 'swojego gatunku'. filmy albo mi się podobają, albo nie, a to, do jakiego gatunku należą, nie ma tu znaczenia.
Film ten oglądałam już dawno temu ale do tej pory pamiętam pewno moje wrażenie podczas seansu. Mianowicie, jest tam jedna scena ukazująca atak matki, jak się śmieje i mówi wciąż o dyni czy czymś takim. Trwa dość długo. W każdym razie siedziałam wtedy w kinie i w trakcie oglądania narastało we mnie dziwne uczucie którego nie potrafiłam nazwać aż w końcu doszło do mnie, że to co czuję to głęboki niesmak. Byłam zażenowana że oto my, widzowie jesteśmy świadkami poniżenia matki głównego bohatera i co gorsza, patrzymy na to jak na swego rodzaju rozrywkę. Jakoś wcześniejsze sceny, przebieranki czy wszystko inne tak mną nie wstrząsnęły. Przeczytałam gdzieś na forum wymianę zdań, w której jedna osoba krytykowała reżysera za to, że nie miał prawa ukazać w ten sposób bliskich mu osób na co otrzymał odpowiedź, że one z kolei nie miały prawa zgotować mu takiego życia jakie zgotowały. Uważam, że to żaden argument. Alkoholika można uznać winnym choroby alkoholowej bo w końcu 'nikt go nie przymuszał do picia' ale jaka jest wina osoby która zachorowała na schizofrenię? To nie jest choroba o jasnej etiologii, wciąż trwają spekulacje, skąd mamy pewność, że i nas to nie spotka? Jego matka nie była osobą złą czy nieczułą, ona była po prostu CHORA. Takie przedstawienie sytuacji rodzinnej rodzi we mnie sprzeciw i stanowi zarzut wobec reżysera, że jednak pewna granica została przekroczona, bo nawet jeśli już chciał sam siebie odrzeć z wszelkiej prywatności czy intymności, nie powinien był robić tego najbliższym. Bardzo się z Tobą zgadzam, mg85. Czuję dokładnie to samo...
a bo ja wiem, czy ta scena poniża matkę? a może to scena ilustruje później zwerbalizowany strach syna przed tym, żeby kiedyś się takim nie stać?
Może i tak, ale nadal jedno nie usprawiedliwia drugiego. Swoje chimery autor przedstawia przez całość trwania obrazu, akurat tą scenę mógł oszczędzić. Choć szczerze mówiąc teraz czuję, że powinnam sobie jednak odświeżyć ten film, może za drugim razem inaczej by wypadła rzeczona scena?.. tak czy siak warto wrócić;)
W moim zdaniu ta scena obrażała matki. Była wymowna. Pokazywała jak zachowuje się człowiek nie do końca świadomy tego, co robi.
Wydaje mi się, że reżyser kochał swoją matkę i winił dziadków za wszystko (słusznie lub nie).
Cały film można interpretować tak jak napisała wai - jako próbę rozliczenia się z przeszłością albo jako upamiętnienie matki Jonathana.
Widać pod koniec filmu, że twórca wydoroślał, ''wynormalniał'', ułożył sobie życie, ale trauma, którą przeżył w dzieciństwie, żyjąc w patologicznym domu, pozostawiła trwały ślad w jego psychice. Scena, gdy w łazience nagrywa sam siebie - mówi, że ludzie często go pytają czemu ma taką zbolałą minę i ciągle się czymś martwi. Boi się, że zachoruje.
Trudno mi ten film ocenić, bo jest on bardzo subiektywny w przekazie. W końcu składa się ze zlepków nagrań momentów z życia reżysera i jego rodziny, ale na pewno nie jest to dokument.
do mg85, film byl swietny, a co Ty wiesz o wolnosci artystycznej?? tak zakazmy wszystkeigo, daj ludziom wybor
Nie odmowie sobie zabrania glosu w tej dyskusji, ale poniewaz nie chce mi sie poswiecac kolejnych 15 minut na pisanie o tym samym przekierowuje do watku EDhuntera:
http://www.filmweb.pl/topic/719889/tandeta.html
Emocjonalny ekshibicjonizm, pokazanie wszystkiego, nawet tego, co najbardziej intymne i wreszcie pewne poczucie porażki samego reżysera oraz widza (ponieważ ustępuje sens czerpany z jakiegoś poczucia 'skrzywdzenia', które mogło być do tej pory tłumione w sobie) ma głęboki sens katarktyczny. Bo mimo, że się 'nie udało', to w pewnym sensie rozliczyliśmy się z przeszłością, a przynajmniej podjęliśmy próbę... i wreszcie możemy pójść dalej, zostawić przeszłość i zacząć żyć - szukać nowego 'sensu'.
To, co dla Ciebie jest wadą, dla mnie jest wielką zaletą tego filmu.
Nie mogę sie nie dołączyć, momentami było to bardzo niesmaczne, sceny często przeciągane niepotrzebnie długo i nic nie wnoszące.
Ten film mógł spokojnie trwać pół godziny i nie byłoby żadnej różnicy w ilości przekazanej treści.
Szkoda chłopaka i całej rodziny, ale takich rodzin są tysiące i jakby każda chciała o swoich problemach robić film to nie byłoby dobrze.
A pan Jonathan przez pryzmat filmu nie wygląda jak artysta szukający swojej ścieżki w życiu, tylko jak zwykły egoista szukający poklasku próbą pokazania jak mu to zle i niedobrze w życiu (sorry, ale nagrywanie się i płakanie do kamery podczas rozmowy telefonicznej na temat ciężkiego stanu zdrowia mamy to jedna z najbardziej żenujących scen jakie w życiu widziałem...)
a może z tego, co napisałeś w końcowej części - przy uogólnieniu - można uczynić wielki atut tego filmu? film o narcystycznej osobowości, o osobie, która jest bardzo niedowartościowana przez innych, więc dowartościowuje sama siebie?
co do płakania. hmmm. nie każdy potrafi opanować emocje w momencie, gdy dowiaduje się, ze jego matka zrobiła coś, co może zagrażać jej życiu...
Lepiej bym tego nie ujął. Dokładnie takie same myśli miałem po zmęczeniu tego "dzieła"
Jeśli przyjmiemy, że sztuka kina to stałość nienaruszalna, określana na przykład przez (genialnego skądinąd) Alfreda Hitchcocka, to film Tarnation objawi się jako irytujący spektakl egocentryzmu. Jeżeli uznamy, że wszystko - także sztuka kina - jest przepływem i rozwojem, wówczas wyniesiemy z niego wzruszenie, a może i refleksję. Mnie ten film nie poraził, niemniej uważam, że jest interesujący jako jedna z nielicznych ostatnio prób łamania schematów, przecierania nowych ścieżek. Pozdrawiam.