Jako zagorzały miłośnik twórczości Nolana, długo czekałem na premierę "Teneta". Trailery sugerowały nową - jeszcze bardziej widowiskową wersję "Incepcji". Nie będę ukrywał, że pod wieloma względami czuję zawód. "Interstellar" oglądałem kilkanaście razy i przy każdym kolejnym seansie dostrzegłem coś nowego. Film był zawiły, ale rozpisany w każdym najdrobniejszym szczególe.
W wypadku "Teneta" część scen sprawiała wrażenie nudnych zapychaczy. Na przestrzeni kilku minut widziałem zapierające dech w piersiach walki prowadzone w dwóch wersjach czasowych, żeby za chwilę podziwiać smętną gadkę na łodzi. O ile w "Incepcji" i "Interstellarze" nie brakowało momentów zadumy, o tyle "Tenet" sprawił, że nie przejmowałem się losem żadnego z bohaterów. Czy jest sens tracić kolejne sceny na relacje matki i syna, skoro na dobrą scene syn na ekranie pojawia się przez kilkanaście sekund?
Dziwi mnie także sam "Tenet". Czy znaczenie tego słowa miało większe znaczenie? Kompletnie, temat olano w pierwszych 20 minutach filmu. Tajemnicze słowo otwierające zakazany świat zostało użyte może 4-5 razy.