Tenet vs Deja Vu
Oba filmy wykorzystują mechanikę cofania się w czasie, ale w nieco inny sposób. "Tenet" pokazuje nam cofanie w czasie na zasadzie (w pewnym sensie) przewijania kasety do poprzedniej piosenki po czym uruchamianie jej od nowa, natomiast w "Deja Vu" bohater może wskoczyć do pewnego momentu w czasie zaledwie cztery dni wcześniej. Tam co ważne, koncepcja ta jest o wiele prościej wyjaśniona niż w nowym filmie Nolana i cały seans, to tak naprawdę kolejna próba w wykonaniu postaci granej przez Denzela Washingtona do odwrócenia okoliczności, które pozwoliły doprowadzić do zamachu na promie.
W "Tenet" sprawa komplikuje się o wiele, wiele bardziej i niestety o ile szanuję cały koncept fabularny i Nolan maluje nam tutaj naprawdę fajny akcyjniak, o tyle cała koncepcja manewrowania w czasie nie klei się całkowicie. Weźmy na przykład maszynę, dzięki której można było odwracać entropię obiektów (naboje, etc.) czyli Kołowrót. Jest dużo luk na tym polu: przecież skoro przenosimy naboje "z drugiej strony", to zgodnie z logiką filmu, odwracamy ich sposób działania. Naboje, które "wracały" z powrotem do pistoletów w odwróconym świecie, po przejściu przez maszynę znów działałyby normalnie - skąd więc scena z babeczką w instytucie badawczym, która mówi bohaterowi o "odwróconych przedmiotach" w naszym świecie? No ale ok - możemy wziąć na poprawkę ten detal, że Kołowrót jest tylko "wejściem" do odwróconego świata. Wszystkie obiekty stamtąd przynoszone zachowują swoje odwrócone własności. Ale jeśli taka byłaby logika świata przedstawionego, wówczas Kat powinna umrzeć i jedynym ratunkiem dla niej byłoby cofnięcie się bohaterów do momentu, w którym Sator zastrzelił ją z odwróconego naboju i zabicie go, nim strzeli do niej lub pozbawić go możliwości strzału.
Dalej - finałowe starcie organizacji Satora z siłami Protagonisty. Pół oddziału miało zaatakować odwróconymi siłami, pół normalnie. Ci odwróceni z perspektywy Protagonisty mieli doprowadzić do wybuchu. Ale skoro wybuch w Stalsk-12 już miał miejsce, to znaczy, że kolokwialnie mówiąc "już po ptokach", bo Sator wygrał. Tymczasem jak widzimy, świat istniał dalej. Więc czy cała intryga ma zatem sens??? Świat miał się skończyć razem z Satorem, tymczasem od momentu wybuchu widzimy, że nic się jednak nie stało.
Jeszcze jeden detal: Sator ma na swojej dłoni opaskę, która ma być połączona z zapalnikiem bombowym w broni nuklearnej, która ma zostać zdetonowana kiedy jego serce przestanie bić. Tymczasem Kat zabija Satora i co ważne, bomba miała zegar odliczający czas wstecz, bohaterowie mieli 10 sekund zapasu. Dobra - lagi na linii, info z opaski nie przeszło na czas do zapalnika :)
Ostatnie spostrzeżenie, które łączy koncepcję "Tenet" z "Deja Vu" o którym pisałem na początku: cały film, to zapis którejś tam próby powstrzymania Satora przed detonacją ładunku. Bohaterowie dotąd cofali się w czasie (a właściwie cofali czas), dopóki się im nie powiodło. Świadczyć mogą o tym zwłoki Neila (nosił plecak z czerwoną sznurówką, a w finalnym starciu Protagonisty z Volkovem, widzimy że jego zwłoki "powracają do życia" i ratują głównego bohatera przed postrzałem z - jak się okazuje - odwróconej broni) oraz spotkanie we Freeporcie w Oslo.
Nie chce się mi wypisywać dalszych niuansów fabularnych. Całość ogląda się fajnie i rozumiem, że kino niekiedy wymaga uproszczeń. O ile "Interstellar" naprawdę w miarę komponował z nauką, o tyle "Tenet" raczej robi to wybiórczo i tylko wtedy, jak Nolanowi wygodnie. Fizykiem nie jestem, więc ewentualnie jak ktoś chce, to niech wyjaśni zagwozdki z filmu.