Nolan chyba zjadł własny ogon. Zrobił film fantastycznie sprawny, ze świetnymi scenami akcji, pięknie udźwiękowiony, mający super soundtrack. Co jest więc nie tak? Brakuje emocji. Główny bohater, grany poprawnie, ale jest postacią z którą trudno się utożsamić. Jest to pierwszy raz w przypadku filmu Nolana, do tej pory główna postać i jej historia zawsze angażowały. Pattinson dostał barwniejszą rolę, takiego trochę zawadiakę dla kontrastu, ale też nie wzbudza większych emocji. Podobał mi się czarny charakter, zawsze świetnego Kennetha Branagha, ale ostatecznie, to taki klasyczny Bondowski villain. Elisabeth Debicki jest sercem filmu, ale jej dramat małżenstwa to trochę za mało na taką rozbudowaną opowieść. Poszczególne sceny są cholernie krótkie, szybki montaż, który nie pomaga wciągnąć się głębiej w historię. Nolan leci do przodu, jakby miał mało czasu w swoim 150min filmie. Cięte dialogi, każda postać zawsze ma szybką ripostę, nikt nie jest zagubiony nawet przez chwilę, może poza widzami. W dziwny sposób też, pomimo, że to ogromna produkcja, czasami też odczuwałem spore ograniczenia. Mało postaci, w sumie sceneria też nie aż tak bardzo zróżnicowana no i nawet ta wielka główna akcja, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia od strony wizualnej. Znacznie bardziej podobała mi się akcja w Tallinnie, na autostradzie. Podsumowując, jest to film który można na pewno cenić ale ciężko pokochać. Dla mnie to najsłabszy film, jednego z moich ulubionych filmowców.