Choć trzeba przyznać, że reżyser poniżej pewnego, dosyć wysokiego poziomu nie schodzi to kluczowe momenty swojej kariery ma za sobą (Fight Club, Siedem). Wówczas był bardziej charakterystyczny i ocierał się o mistrzostwo. Liczę, że powróci jeszcze do tej szczytowej formy. Przyglądając się natomiast samemu "The Social Network" to jest to film z cyklu "prawdziwe historie", dynamicznie zrealizowany, obfitujący w cięte dialogi i poruszające wymiany zdań. Oto historia aspołecznego mądrali, który uważał się za lepszego od innych ale nie miał wystarczającej siły przebicia w rzeczywistości, więc postanowił się odegrać i zdobyć przyjaciół przez internet. A właściwie przenieść życie do internetu, co w zamyśle miało zbliżać ludzi, a w rzeczywistości bardziej ich od siebie oddaliło. Nie przeszkadza to jednak całej rzeszy ludzi w korzystaniu z wykreowanego przez bohatera filmu serwisu społecznościowego. Wirtualne życie w końcu lepsze jest od rzeczywistego, w którym jest się nikim i nie ma prawdziwych, szczerych znajomych, a kontakty nawiązuje się z trudem i powierzchownie. Fincherowi trudno cokolwiek zarzucić- reżyseria jest świetna. Dynamiczny sprawny montaż i budująca napięcie muzyka łączą się w idealną całość. Sama historia nie porwała mnie w takim stopniu jak obrazy, które widziałem na ekranie. Dużo technicznego słownictwa, oraz fakt, że akcja opiera się na dwóch sprawach sądowych założonych bohaterowi przez byłych współpracowników przysłania fenomen powodzenia właśnie tego, konkretnego serwisu. A nazwa filmu wskazuje, że twórcy bardziej na tym powinni się skoncentrować. Przez to film wydaje mi się zbyt prosty, okrojony z psychologicznej głębi, którą mógłby posiadać. Trochę jak wydmuszka. Atrakcyjna oprawa i taka sobie zawartość.