Na początku uznajcie mnie za totalnego frajera, lub cool gościa – whatever - nie mam konta na Facebooku. Ani na NK, ani innym portalu społecznościowym (swego czasu na fotka.pl co najwyżej podglądałem co bardziej seksowne koleżanki pod prysznicem). Tyle tytułem wstępu. Napomknąłem o tym dlatego, bo ten film to dla mnie surrealizm. A przy tym horror doskonały…Dobrze czytacie.
Przerażający to film. Jeśli Fincher chciał udowodnić miałkość i przewrotność dzisiejszego świata, to mu się to udało i dokonał wizualizacji, jakiej nikt w historii kina nie zdołał zobrazować – skończony geniusz nieudacznik, nie potrafiący nawiązać kontaktu międzyludzkiego jest twórcą portalu, który owy kontakt zapewnia.
Lecz to tylko czubek góry lodowej, bo „The Social Network: to dzieło, które można odebrać na różnych płaszczyznach, w zależności na co spoglądamy. To może więc być film także o zemście, zdradzie, dążeniu po trupach do celu, samotności, inności. Co ciekawe każda odpowiedź ma sens i ma odzwierciedlenie w tym dziele. Brawo !!
Co ja tam jednak wiem, nie znam się. A konta i tak na Facebooku nie otworzę…
Moja ocena - 7/10
Kurcze, no normalnie "wykradłeś" mi słowa! 8 godzin temu napisałabym coś mega podobnego^^. A teraz to w zasadzie musiałabym walnąć dubel.
W każdym razie, opinia jak najbardziej słuszna i jej chwała niech będzie, bo film jest zacny, choć o beznadziejnym kolesiu. Pozdrawiam.
Ja też dałem 7/10. Odjąłem punkty za to, że choć film, rzeczywiście opowiada o interesujących sprawach to jednak , brakuje w nim napięcia no i jakiejś historii. Samo to, że aspołeczny młody człowiek założył facebooka to jednak za mało. Powinno być coś na co będziemy czekać przez cały film i co będzie motorem napędowym akcji. Powinniśmy być ciekawi zakończenia historii. Tego mi zabrakło. A Tobie?
Może trochę się wtrącę, ale dla mnie zabrakło jakiegoś takiego elementu, który pozwoliłby mi choć trochę sympatyczniej pomyśleć o Mark'u. Postać to dość nudna i cała akcja dzieje się poza nim (z wyłączeniem scen przesłuchań, kiedy co rusz wypada z betonowymi tekstami). Dla mnie ten koleś jest po prostu niesympatyczny - jakby nie patrzeć, to ukradł pomysł, porobił przyjacół, niby o kasę mu nie chodziło, a o procentach z akcji chciał gadać i do dziewczyn miał jakiś dziwny stosunek. Nie lubię oglądać filmu,w którym główny bohater mnie nie urzeka. I nie musi być wcale dobry i miły, żeby chcieć na niego patrzeć (przykład: Hannibal Lecter). Mogło być mocne 8/10. Pomimo to, Fincher zrobił dobry filmik.
Tak, mi też to troszkę przeszkadzało. Już pierwsza scena z Markiem w głównej roli- i myślę " o Boże, ja mam oglądać film o tym kolesiu? ". No ale jak by tak patrzeć na to trochę z innej strony, to może bardziej tolerancyjnie powinniśmy podejść do jego osoby. Może Fincher chciał nam to wytknąć? I jak tak dalej sobie myślę, to choć gościa nie sposób polubić to czasami było mi go po prostu żal. Autentycznie mu współczułem, że nie potrafi zbudować, żadnej relacji i rozumiałem jak bardzo musiał być tym sfrustrowany. I w konsekwencji zakłada portal, który wydaje mu się, że pomoże w relacjach towarzyskich, ale według mnie to nie ma co się łudzić- portale społecznościowe tylko je spłycają. No i to są plusy tego filmu, że sprawił, że daje do myślenia w wielu kwestiach. No ale niestety to ma być film a nie Rozmowy w toku a w filmie musi być historia. Dobra historia powinna być pretekstem do pokazania czegoś dobrego. A w The Social Network brakuje historii.
Kiedy film hucznie wkraczał do naszych kin, to z premedytacją mówiłam, że go nie obejrzę, bo jestem przeciwniczką Facebook'a. Przekonał mnie fakt, że to jeden z najczęściej nagradzanych obrazów roku i będzie poważnym kandydatem do Oscara. Myśl: jak film o nieporadnym kolesiu i sekcie fanów jego dzieła może być taki dobry? Tak więc postanowiłam się przełamać i obejrzeć, żeby ewentualnie zgodzić się/zanegować decyzję jury. I teraz wiem, dlaczego film jest nagradzany. Zwróciłeś na to uwagę - nie za historię, nie za bohaterów, ale za... drugie dno? Za powód do myślenia. Za poruszenie naprawdę wielu kwestii. Tylko, że niewiele się o tym mówi wśród widzów. A szkoda, bo może część poszłaby po rozum do głowy.
Ale właśnie na tym polega czar tego filmu - niby banalna historia jakiegoś mądrego czubka z amerykańskiej uczelni - kogo to interesuje? Zanim film wszedł do kina, a nawet jeszcze wcześniej - zanim padł pomysł kręcenia tego filmu, można było usłyszeć głosy, że nikt nie będzie chciał oglądać "filmu o fejsbuku". Co nam zaprezentował Fincher to intensywne, mocne i wyśmienicie wyreżyserowane dzieło z żywymi dialogami i uniwersalnymi przesłaniami. Mimo tej "banalnej historii".
Takie czasy. Moi znajomi wręcz pretensjonalnie zadawali mi pytanie czemu mnie nie ma na NK i innych portalach. Dla niektórych przez to nie istnieje. Musimy sami wybrać życie w sieci czy w realnym świecie. Film niezły, za dużo "informatycznego języka" jak dla mnie laika :-) Ale obejrzeć warto.
Boję się, że niektórzy krytycy uznają stworzenie obrazu z przekazem na podstawie banalnej historii za jakieś wielkie nowatorstwo. Pytanie tylko czy tą drogą powinno iść kino ? Bierzemy pierwsze lepszy temat i obudowujemy go inteligentnymi tekstami i interesującym przekazem ? Trochę to przypomina taką ideologię dostrzegania wartości w rzeczach pozornie bezwartościowych. Trochę jak w filmach Tarantino, który montuje genialne kino z filmów, które wszyscy uważają za chłam. U Tarantino to historia jest najważniejsza. Tylko czemu on nie dostał jeszcze Oskara ? Czyżby akademia wyżej ceniła przekaz od historii ? I czy przekaz w The Social Network jest na tyle genialny żeby uznać go za arcydzieło ?
Amerykańcy Oskara poszczędzili, ale Złotą Palmę przygarnął, tak dla absurdu.
Dla mnie, film "TSN' nie wykazuje jakieś nowatorskości ani w zakresie tematu, ani przekazu, ani formy. Jest dobrze zrobiony, przez dobrego reżysera. Ogląda się dobrze. To, że film mnie wciągnął i się podobał, pozwala wystawić dobrą ocenę. Ale nie polecę znajomym tego filmu jako "świetny". Powiem tylko "dobry". Wszystko jest dobrze i tylko dobrze. Do geniuszu dużo brakuje, przede wszystkim mocnego zakończenia (jako, że ta historia ciągnie się dalej, to trudno było wymyślić coś betonowego) i iskry w historii.
Mam nadzieję, że film zostanie nagrodzony, np. w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany (paradoksalnie, co nie? ;) ). Natomiast miejsca w biegu o tytuł filmu roku bym mu nie robiła.
Może nie zauważyłeś, że "banalna historia" napisałem w cudzysłowie. Mniejsza z tym.
Także uważam, że stworzenie obrazu z przekazem na podstawie banalnej historii nie jest czymś nowatorskim. Nie sądzę także, by "TSN" było filmem na pierwszy lepszy temat, obudowanym inteligentnymi tekstami. Myślę, że "historię" należy postrzegać jako całość, czyli fabuła + dialogi + przekaz +... . To obraz o współczesnym człowieku, współczesnym świecie, o współczesnych wartościach. Może dlatego "historia" wydaje się być banalna, bo ukazuje to, co widzimy na co dzień, co jest częścią naszego, często nudnego, życia. Coś, co jest oczywiste, bo zdajemy sobie z tego sprawę, że istnieje - dlatego też nie postrzegamy tego, jako coś nowatorskiego, odkrywczego, zaskakującego. Więc w przypadku "TSN" nie można mówić o tym, że ukazuje banalną historią, bo to stwierdzenie będzie jeszcze mniej odkrywcze, niż to, co ukazuje film. Film, który jest świadectwem naszych czasów.
Spoko , tutaj jest tylko kwestia jakiegoś nazewenictwa. Może historia to rzeczywiście nie jest właściwe słowo. Mam na myśli główny wątek wokół którego koncentruje się akcja i który pcha wszystko do przodu. Tutaj ten wątek po prostu jakby unosił się w powietrzu, wszyscy wiemy co się wydarzy, tylko dialogi i ewentualnie własne spostrzeżenia widza napędzają film. Zatem jeśli historię postrzegamy jako dialogi + fabuła itd. to rzeczywiście nie jest taka banalna bo wtedy tworzy praktycznie cały film. Brakuje według mnie kluczowych momentów w filmie, zwrotów akcji. Generalnie akcja, nie posuwa się do przodu, tylko stoi w miejscu według mnie. Ja tu widzę nowatorstwo bo wątek praktycznie schodzi na daleki plan a pozostaje przekaz czyli motyw akceptacji, zazdrości, niezrozumienia itd...
To chyba oglądaliśmy dwa różne filmy. Nie chcę się wgłębiać w fabułę, bo film oglądałem 3 miesiące temu, ale nie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że nie posiada zwrotów akcji (oczywiście w tym kontekście nie mam na myśli "zwrotów akcji" w powszechnie używanym/spłyconym tego słowa znaczeniu). I na pewno akcja nie stoi w miejscu, bo gdyby stała w miejscu, to scena początkowa byłaby jednocześnie sceną końcową (jak bardzo banalnie to brzmi). Fenomen filmu opiera się na dialogach - to właśnie na nich zbudowana jest "historia", wydarzenia, ZWROTY AKCJI. I to właśnie ta "historia" jest kluczem do przekazu i interpretacji filmu (jak to zwykle bywa).
No okej, mówisz cała pojęta historia jest oparta na dialogach, zwrotach akcji ale ja takiej historii nie kupuje bo nie po to się idzie do kina żeby tylko słuchać dialogów. W ten sposób można cofamy się w rozwoju kinematografii. Film to piękne ujęcia zdjęciowe, muzyka , interesujący temat przewodni. Fajnie jest jak na przemian bawi i straszy. Nie może być monotonny a The Social Network jest monotonny jak diabli. Oczywiście są odstępstwa od reguły ale TSN nie jest tym odstępstwem jak dla mnie.
Moim zdaniem w "TSN", oprócz dialogów, nie zabrakło ani ładnych ujęć, ani muzyki, itd. I wątpię, by film Finchera był oznaką cofania się w rozwoju kinematografii. Wręcz przeciwnie - może ukazuje jakieś nowe trendy w amerykańskim kinie, zwiastuje zmiany.
Każdy ma inne upodobania - ja mam inne, ty masz inne. i też nie mogę powiedzieć, że "TSN" to mój absolutnie ulubiony film, bo skłamałbym i musiałbym mu dać 10/10. Tak nie jest. "TSN" to świetny film, czy mi się podobał mniej, czy bardziej - w tym wypadku nie ma to znaczenia.
Pewnie, każdy ma innym gust, uważam, że podobnie określamy ten film, tylko przywiązujemy inne wagi do jego poszczególnych elementów. Na przykład zgadzamy się co do tego, że głównym atutem filmu są przekaz i dialogi , na których Ty mówisz, że może być zbudowany film a ja że niekoniecznie. Więc dużych rozbieżności nie ma.