Miałem wrażenie, jakby film był podzielony na dwie części. Pierwsza była przesiąknięta humorem, z którego słynie Waititi. Jednak było go zbyt dużo dla przeciętnego fana Marvela. Fani twórczości reżysera być może odnaleźli się w tym świetnie, jednak ja czułem się przebodźcowany. Reżyser chyba chciał wyciągnąć jak najwięcej z tego co 'zagrało' w Ragnaroku, jednak sceny, w których na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech mogę policzyć na palcach jednej ręki (scena ze spektaklem w Nowym Asgardzie boska!). W moim odczuciu film zaczął się w momencie opuszczenia przez głównych bohaterów boskiego zebrania. Czara goryczy napełniona humorem na siłę, zaczęła powoli robić się pusta, na rzecz fabuły i zbliżającego się głównego starcia dobra ze złem. Strzałem w 10 okazało się czarnobiała sceneria, która nadała klimatu i tak już znakomitej grze Bale'a. Gorr aż odstawał swoją jakością od miernej reszty filmu. Produkcji nie można odmówić pięknych bosko-kosmiczno-baśniowych krajobrazów oraz próby łatania dziury fabularnej między Mrocznym Światem a Ragnarokiem.
Całościowo film oceniam na 6/10. Szkoda też, że zamiast nowych elementów uniwersum nie sięgnięto po wątki już w nim osadzone (np. multiwersum i chociaż nutkę nadziei na ponowne połączenia Thora i Lokiego).