oglądam ten film podobnie do kilku filmów Stanisława Barei, do "Dnia świra" Koterskiego, może do "Vabanku" Machulskiego.
Na czym polega to dziwne podobieństwo? Otóż wymienione filmy polskie widziałem po wielokroć, znam je praktycznie na pamięć. Ba, nawet pamiętam dialogi i wiem jakie słowa zostaną za chwilę wypowiedziane. Mimo to mogę oglądać po wielokroć, bez znużenia, za to z przyjemnością.
I tu jest tak samo. Znam na pamięć każdą scenę i bardzo często w trakcie oglądania wypowiadam szeptem dialogi, które z ekranu dopiero padną. Lecz i tak wiem, że jeszcze wiele razy do 'Love Actually' wrócę i obejrzę od deski do deski.
Świetny wybór ilustracyjnych utworów muzycznych.
Aktorów (znakomitych) jest jakby zbyt wielu, zatem nikt z nich nie ma wiele do zagrania - ledwie kilka scenek. Ale za każdym razem jest to kilka scenek mistrzowskich. A już Emma Thomson to dosłownie najmniejszy gest na twarzy na trafiony w dziesiątkę.
Niby tylko kolejna bożonarodzeniowa romantyczna baja, wręcz odmóżdżacz. Lecz w swoim gatunku - Top of the Top.