Nie wiem co się stało - początek był całkiem fajny, pomysł na fabułę też niczego sobie - ale
wykonanie to tragedia. Żenujące ujęcia, fatalni bohaterowie, głupie (w ogóle nieśmieszne gagi)
żarty etc. Amerykańskie kino akcji - bardzo amerykańskie.
Kreacja bohaterów to jest dno i metr mułu - Ratchet ginie na samym początku - i tyle. Jeden z
fajniejszych autobotów sobie po prostu umiera. Luca(s?) umiera - no trudno, umarł. Żadnych
refleksji, załamania etc.
Kosmiczna rasa robotów? Zróbmy z nich prawie-ludzi! Samuraj-robot? Wiking-robot? Naprawdę?
Już płakałem jak widziałem sikającego olejem robota w części drugiej! Tu jest tak ogromne pole
do popisu, zrobienie czegoś ciekawego, kosmicznego interesującego - nie, lepiej zrobić roboty,
które są prawie jak ludzie...
Do transformersów zawsze podchodziłem jak do bezstresowego kina akcji - i zawsze mi się
przyjemnie oglądało - troche wybuchów, jakieś żarciki, zajebiste roboty, świetne efekty i muzyka...
Ale absurd i żenada w tej części osiągneły zupełnie inny poziom. Ujęcia jak z filmów akcji klasy C
- których jest na pęczki. Np. jak FBI wysiada z auta to jest oczywiście hamowanie na maxa, drift
kurz i slow mo. Kamera z ziemi w górę skierowana i wysiada tajniak. Czy uderzenie kolesia kołem
od samochodu (nie robota!!!), albo skok z budynku na rampę... Czy jadące radiowozy, które nie
hamują normalnie - wszystkie muszą zaliczyć drift.
Transformersy oglądałem zawsze z przymrużeniem oka - tutaj już się nie dało.
A i jeszcze jedno - jak w pierwszych częściach transformacje robiły ogromne wrażenie, tak tutaj
już nie robią. Czemu? Bo tutaj części podczas transformacji biorą się z kosmosu - w poprzednich
częściach można było odnieść wrażenie, że naprawdę jest możliwa przemiana auta w robota -
pieczołowicie wyanimowane transformacje i wygląd robota świetnie się zgrywała i stwarzały takie
wrażenie. W tej cześci transformacje to już tylko jakieś kręcące się bloki - zlatująca farma, czy
"wypływające" logo autobotów na Optimusie był tylko gwoździem do trumny...