Jeśli potraktować ten film po prostu jako opowieść o prowincjonalnej homofobii, to rzeczywiście nie niesie w sobie jakiegoś odkrywczego przesłania ani niczego szczególnie interesującego nie pokazuje. Ale myślę, że to nie jest obraz tak spłaszczony, a przynajmniej ja zobaczyłem tu film nie tylko o opresji, lecz również o tym, jak działają mechanizmy odpowiedzialne za to, że ta opresja wciąż ma się doskonale. Nieco dramatycznie i dydaktycznie zniekształcona twarz głównego bohatera mówi nam bardzo niewiele, zdecydowanie więcej jego plecy w powiewającej koszuli, gdy opuszcza przestrzeń, w której nie może być sobą. Znakomita gra aktorska rozgrywa się tu między rodzicami nastolatka. Między czułością - pierwsza scena z matką, która dowiaduje się o homoseksualnych skłonnościach syna - czyli atawizmem w czystej postaci a potworną w swej nieczułości potrzebą przynależności i akceptacji, gdy ta sama matka potem z kamienną twarzą mówi, że wieś to nie rodzina, jednak trzeba w niej żyć. Wybory rodziców są zatem jednoznaczne, choć postać ojca jest najbardziej barwna i im więcej w nim milczenia, tym ciekawsza. Każda ze scen bardzo intensywna. Reżyser stawia na detal - kształt ran na ciele, mimika twarzy ojca rozdartego między uczuciem a poczuciem bycia częścią społeczności, w końcu korupcja i to, co najcenniejsze, od czego zacząłem - to film o tym, że w klatce żyją nie nieakceptowane osoby z małych społeczności, lecz przede wszystkim członkowie tych społeczności. Bardzo dobry w tym przesłaniu.