Bigas Luna podjął się naprawdę trudnego zadania, by za pomocą postmodernistycznej gry „kina w kinie” przestraszyć nas albo chociaż wywołać w odbiorcy stan psychicznego dyskomfortu. Cel Hiszpan sobie postawił bardzo ambitny, jednak moim zdaniem jego realizacja spaliła na panewce. Najważniejszym mankamentem tego filmu jest jego sztuczność. Punkt wyjścia obrazu Luny, film „The Mommy”, świadomie lub nie, wywołuje śmiech z powodu kiczu, fatalnego aktorstwa oraz nachalnej symboliki spod znaku spirali (ubezwłasnowolnienie, destrukcja, regres i śmierć) oraz uwięzionych w klatce gołębi (zniewolenie). Jeśli jest to tylko świadoma reżyserska zgrywa, szyderstwo ze współczesnego widza, który zobaczywszy na ekranie byle krwawy bryzg zaraz popada w zachwyt, dlaczego więc widzowie oglądający „The Mommy” reagują na niego z paraliżującym wręcz strachem? A może jest to ironia wyższego rzędu polegająca na drwinie nie z widza, ale z twórców z Hollywood, którzy niczym stachanowcy przy taśmie fabrycznej produkują masowo horrory z idiotycznymi scenariuszami i wylewającymi się z ekranu hektolitrami sztucznej posoki. Jakiekolwiek nie byłyby intencje hiszpańskiego reżysera, na pewno nie osiągnął on tego, co zamierzał. Biorąc „na warsztat” konwencję horroru, niejednego niewątpliwie znudzi nieustannym stosowaniem tych samy trików mających wzbudzić lęk w odbiorcy. Innych co najwyżej zirytuje mało interesującą historią oraz miałkimi i papierowymi postaciami. Jeśli jednak Luna filmem „Anguish” chciał wskazać na pustkę współczesnego kina wywodzącego się ze Stanów Zjednoczonych nie tylko spróbował wyważyć otwarte drzwi (bo kto, jeśli choć trochę interesuje się kinem, nie wie, iż Amerykanie uczynili ze sztuki filmowej niezwykle dochodową gałąź przemysłu?), lecz także zrobił to w sposób bełkotliwy, siląc się na postmodernistyczne zagrywki, z których nie wynika żadna treść.