(spoiler)
Typowy slasher powstały na fali popularności "Krzyku". A więc jest swojego typu metaslasherem. Cała koncepcja opiera się na wykorzystania fenomemu legend miejskich. Sam jestem ogromnie zainteresowanym tym zjawiskiem. Legendy miejskie stwarzają wrażenie, że żyjemy w ogromnie niebezpiecznym, mrocznym świecie. Odbierają poczucie bezpieczeństwa i sprawiają, że czujemy się bezbronnymi istotami osaczonymi przez róznorakie niebezpieczeństwa. A więc sam pomysł był niezwylke ciekawy, ale... . No cóż nie oszukujmy się nie można upchnąć w jednym filmie mordercy, który działa wg. znanych miejskich legend. No bo jak ustawić sytuację, w której pracownik stacji benzynowej:
- jąka się,
- dostrzeże mordercę na tylnym siedzeniu;
- będzie działał tak nieudolnie, że przestraszy kierującą samochodem, która do tego samochodu ucieknie.
Powiem krótko: nie da się zaaranżować takiej sytuacji naturalnie.
Podobnie jest w wypadku legendy z kochającej się rzekomo współlokatorki i napisem na ścianie.
Nie podoba mi się też sam pomysł osoby mordercy i motywów, którymi się on (nie napiszę kto)kieruje. Zresztą ustalenie kto jest mordercą nie nastręcza większych trudności (od połowy filmu ma sięjuż pewność).
Do plusów zaliczyć można ciekawą obsadę (znane twarze). Jednak widz nie jest w stanie utożsamić się z którąś z postaci na dłużej. I główna bohaterka i dziennikarz, i sama osoba mordercy pozbawione są jakiś ciekawych cech. Po raz kolejny w epizodzie (ale dużym) pojawia Robert Englund, który po roli Freddyego Kruger angażowany jest do co drugiego slashera 9choć zazwyczaj w pozytywnych rolach). Jest też Brad Dourif czyli Charles Lee Ray/Laleczka Chucky.
Bardzo malownicze i klimatyczne są plenery studenckiego campusu i okolicy. Ich podziwianie może odciągnąc od przebiegu akcji.
Podsumowując, twierdzę, że ulice strachu nie są filmem zbyt udanym. nie chce się do nich wracać tak jak choćby do "Krzyków" czy "Koszmarów lata".
Już ciekawszą pozycją (choć o prostszym scenariusz i gorszym pomyśle) są "Walentynki" tego samego reżysera.