Film opowiada o grupie osób mieszkających na tym samym osiedlu osób. Większość z nich nie zna się ze sobą, żyją własnym życiem od czasu do czasu wymijając się na ulicy. Z pozoru są to zwykli, szarzy ludzie. Za ścianami domów jednak toczą się jednak zdarzenia często tragiczne. Każda z osób ma wsłane problemy, zmierza się ze słabościami, tęsknotami, a przede wszystkim problemami w związkach. Jest to temat bardzo ciekawy. Niestety dla filmu, reżyser jest zbyt bezpośredni w opowiadaniu historii. Wykłada kawę na ławę i niczego przed widzem nie ukrywa. Niektóre sceny są zaś moim zdaniem zupełnie niepotrzebne i nie służą chyba niczemu poza zamiarem szokowania. Po co aż tak dokładnie pokazany jest akt seksualny w swinger clubie. Niczemu to nie służy poza kolejnemu przekroczeniu bariery dzielącej film od pornografii. Bez tej sceny można się było obyć i nic by to w filmie nie zmieniło. Tym bardziej, że w dalszej części nie ma już jakby tak wyraźnej sceny. A powinna być, gdyby reżyser był w swoich zamiarach konsekwentny. Ten germański brak taktu trochę psuje cały efekt i sprawia, że gdzieś zatraca się cała problematyka filmu. Chcąc być jakby bliżej życia, film dzięki tak naturalnemu pokazywaniu wszystkiego oddala się od tego życia i bohaterów filmu.
Pozostaje się zgodzić. Przerysowania i jednoznaczność niektórych scen burzyły naturalizm całej historii. Szczytem była tu scena odśpiewania austriackiego hymnu. Chociaż gdyby się uprzeć, można stwierdzić, że "Upały" to swego rodzaju manifest, film-teza, który ma być bolesnym ciosem wymierzonym w austriackiego widza.