Toż to nie kino, to cudowny teatr. Jeśli kogoś interesuje treść po ostatniej scenie:
"fragment pamiętnika księżnej de Gramont:
Wersal, 7 czerwca 17..
Około czwartej nad ranem moja pokojówka przyszła z najbardziej osobliwą istotą na świecie: zagubioną cudzoziemką, bladą jak świeca, która zdawała się prosić mnie o ochronę. Bez wahania przygarnąłem ją.
Boże! Cóż za smutek w tym spojrzeniu, a jednak cóż za wdzięk w tych manierach! Znam to biedne dziecko zaledwie od kilku godzin, ale już czuję do niego największą czułość.
Myślę, że ona też zaczyna mnie kochać..."
Tak, film jak teatr i to duży plus. Nie mogłam się powstrzymać, Markiz wzbudził moją wielką sympatię, polubiłam go bardzo. Taki garmoniowaty niczym Polański w Nieustraszonych pogromcach wampirów. Nie rozumiem ani słowa, no może dwa, po francusku ale oglądam z wielkim zapałem, tylko taka wersja językowa jest dostępna. Vassili Schneider, myślałam w pierwszej chwili, że to Niels Schneider, uderzające podobieństwo rodzinne.