Właśnie wróciłem z pokazu specjalnego tego oto filmu i powiem szczerze - Jestem zadowolony i co najważniejsze - pozytywnie zaskoczony...
Film ogólnie to jedna wielka mieszanka emocji... Z jednej strony - szczęście, zabawa, optymizm, często lekko humorystyczny... Z drugiej zaś - smutek, przygnębienie, płacz, rozpacz, pewnego rodzaju agresja... Do tego również ciekawe nawiązanie do religii...
No i ta muzyka... Niesamowita która właściwie była ważną częścią i uzupełnieniem emocji zawartych w filmie. Gdyby nie ona to film ten wypadłby stosunkowo słabo.
Moja ocena 8/10
PS: Johan Heldenbergh wydawał się w czasie rozmowy po seansie bardzo sympatyczną osobą. Widać że żyje cały tym filmem i próbował ukazać w nim wszystko to co czuje.
Mnóstwo wspaniale zagranych emocji, zarówno jeśli chodzi o grę aktorską, jak i warstwę muzyczną. Muzyka jest wręcz jednym z głównych aktorów, bez której nie wyobrażam sobie tego filmu. Styl bluegrass świetnie się sprawdził, całość wypadła bardzo naturalnie, sugestywnie, prawdziwie.
Fajnie, że jest to historia nie tylko o miłości, chorobie, ludzkiej tragedii, ale wszystko rozgrywa się na szerszym tle. Film jest okazją do powiedzenia kilku słów o religii, stanowi dobry wstęp do dyskusji na ten temat.
I przyznaję, że mam same pozytywne odczucia wobec Johana Heldenbergha. Bardzo inteligentny, szczery i sympatyczny facet. Z pewnością to, że ma podobne poglądy do Didiera przyczyniło się do tego, że film wypadł tak przekonująco.
Polecam!
Sam na koniec opowiadał, że bardzo utożsamia się z głównym aktorem i to jest film o nim. Było mi dane chwilę z Johanem porozmawiać i przyznam, że to naprawdę ciekawa postać...