W skrócie: Neohippisi kłócą się nad trumną dziecka, oskarżając się o wszystko na lata wstecz. Mniej kopania po twarzy od życia niż w "Biutiful" ale ciągle depresyjnie. Przemycono też sprawę komórek macierzystych i eutanazji, co jest akurat najsłabszą stroną filmu. Nawet jeśli rację mają ludzie, którzy oskarżają "W kręgu miłości" o tanie, bluegrassowe granie na emocjach - ja to absolutnie kupiłem i gorąco polecam. Plus jedna gwiazdka dla tych, którzy z sadystyczną przyjemnością lubią oglądać jak inni ludzie cierpią na ekranie.
P.S. W kwestii dziar głównej bohaterki, polecam plakat Normana Rockwella o marynarzu w salonie tatuażysty ( http://www.thunderbeardandlightning.com/wp-content/uploads/2010/09/Norman-Rockwe ll-Tattoo-Artist.jpg )
Przyznam, że nie wiem do której części mojej wypowiedzi odnosi się Twój post. "Neohippisi" to dla mnie ludzie, którzy nie załapali się na lata '60 więc sobie to rekompensują żyjąc jak ich "przodkowie". W żadnym wypadku nie przeczy to "korzeniom punkowym" bo punkiem jest się najczęściej krótko. Potem część ludzi odnajduje zew natury, new age (kosmiczne kryształki!), jogę, wegetarianizm, DIY i muzykę folkową :-)