Długo wyczekiwany, wielokrotnie wstrzymywany z różnych powodów, niedoszły hit i kolejne rozczarowanie. Przed nami przeciętny, przegadany film, ogólnie nic specjalnego. W obsadzie Tomek plus plejada bardzo dobrych angielskich aktorów: Kenneth Branagh, Tom Wilkinson, Terence Stamp, Bill Nighy. Kilka dobrych scen (oko w drinku, zgniatanie kapsułek przez Cruise`a tuż przed zamachem, fiolka z trucizną w ustach Goebbelsa). Niemcy strzegący Wilczego Szańca w moskitierach na twarzach na terenie zakomarzonych Mazur wyglądają co najmniej dziwacznie. Już pierwsza scena mocno podejrzana – przebywający w Afryce Stauffenberg zapisuje w notesie swoje szczere myśli sprzeczne z nazistowską ideologią, co jest czynem wysoce nierozważnym. Zadziwia motywacja zbuntowanych oficerów: w 1944 roku przeciwstawiają się Hitlerowi, bo chcą ratować Żydów (wszak planowali zamknięcie obozów koncentracyjnych) i niemieckich żołnierzy. Ani słowa o tym, że tak naprawdę chcą ratować własne tyłki i układać się z aliantami, których oddech czują już na plecach. W filmie pobrzmiewają echa przekłamań historycznych; Cruise mówi, że kadra oficerska nie zgadza się z tym, co robią naziści (tak jakby ta kadra była z innej planety). I w ogóle to pojęcie naziści. To oni są źli, to oni rozpętali wojnę. Ani słowa o Niemcach. Bo Niemcy są szlachetni – patrz Stauffenberg czy Oscar Schindler. (6/10)