Eggers poszedł po całości - przedstawił okres wikingów z barbarzyńskim orężem. Mordują, zarzynają się, aż ziemia zostaje nasączona przez złe duchy, a dzielni wojownicy bardziej pragną chwalebnej Valhalli niż pokoju. Dosyć jednostajny rytm opowieści - w połowie seansu zaczynamy rozumieć, że nie ma co oczekiwać na zmianę tonu. Neopogańskie praktyki, szaleni prorocy, którzy wróżą z ludzkich kości czy głów.
Reżyser nie patyczkuje się z wrażliwością widza - wrzuca w sam środek baletu przemocy, gdzie zemsta wydaje się jedyną, słuszną ścieżką dla panów z futrem. Mitologia nordycka dosyć jasno określona - w sennych wizjach pojawiają się zmory i czarownice. Ślepa furia przesłania zdrowy rozsądek. Jakbym odpalił grę wideo - połączenie ,,God od War'' z ,,Vinland Saga''. Sieczka na ekranie z nordyckich przypowieści. Liczne ujęcia z biodra niemalże kopiują poetykę gier komputerowych.
Tylko czy taki dwugodzinny maraton rzeźni i cierpienia ma uzasadnienie? W pewnym momencie miałem wrażenie, że przechodzi w niezdrowy, turpistyczny oddech. Zabijanie dla zabijania, gdzieś po drodze gubi ducha przygody, a szerokie panoramy służą jedynie do starć brodatych mężczyzn. Jeśli ktoś lubi odcinanie członków - nie ma sprawy - będziesz zachwycony, ale dla pozostałych pozostanie jakimś odrażającym kinem, które niczym psychol - znęca się nad tobą.
Żebym ja to wiedziała wcześniej, obie z panią obok odetchnęłyśmy z ulgą, jak się film skończył:).
W zasadzie opis filmu zdradza cały przebieg fabularny - trudno doszukiwać się skomplikowanych opisów psychologicznych czy większych niuansów w dialogach. To proste, chwilami aż tonące w bólu kino o wojach ze Skandynawii. Ciężko przejąć się rolami aktorów, skoro ich jedynym zadaniem jest zaszlachtowanie wszystkich w kadrze :)
Czyli czegoś co ma niewiele wspólnego z czasami o jakich opowiada i ma do tego masę błedów kostiumowych? Już ostatni film The King na podstawie kronik Szekspira, który szczerze polecam, jest o wiele bardziej akuratny niż ten nieszczęsny Braveheart.