Andrzej Żuławski twierdził, że Masłowska to talent i samorodny geniusz. Zatkało mnie, gdy to usłyszałem w jego wypowiedzi na youtube, a także gdy przeczytałem równie pochlebną jego opinię w wywiedzie-rzeka Krytyki Politycznej.
Książka Masłowskiej to nic innego, jak bełkotliwe odtworzenie języka i zachowań idiotów z blokowisk, bez żadnych zupełnie dodanych refleksji, wartości, uogólnień, itp. Masłowska jest przeciętną nastolatką piszącą książki i jedyne, co w tym wszystkim jest oryginalnego i zjawiskowego, to właśnie to, że ktoś aż tak przeciętny pisze. To jest tak złe, że aż wymyka się skali oceny tego co grafomańskie. Dlatego może ktoś tak (niewątpliwie) inteligentny jak Andrzej Żuławski, nie potrafił tego dostrzec. Albo nie chciał być krytyczny wobec swojego syna? Nie wiem.
Z filmem jest nieco lepiej, bo język tego medium mógł się odważnie wypowiedzieć w jakiś inny, ciekawszy sposób - tak jak np. miało to miejsce w "Mechanicznej pomarańczy", która swoją drogą jest filmem/książką przeciętną, acz intrygującą. W "Wojnie..." też jest kilka intrygujących jakości, ale niestety w zbyt małych proporcjach. Ledwo dotrwałem do końca, nie bez poczucia, że zmarnowałem prawie 2 godziny. Było kilka estetycznie ciekawych scen, ale horrendalna głupota wątków, dialogów, postaci nie ułatwia ich oglądania, a raczej dotrwania do nich.
Ten film to może nie totalne dno, ale na pewno dno. Odradzam.
Ile książek Masłowskiej przeczytałeś, żeby oceniać jej język i sposób pisania? Jeśli nie zatrzymałeś się tylko na "Wojnie..", to zapewne zauważyłeś, że cechą wspólną tego co pisze, są obserwacje otaczającej ją rzeczywistości i wchodzenie w charakterystyczny sposób mówienia bohaterów. Trochę przerysowany - fakt, ale tylko poprzez wyraźny kontrast czy karykaturę można pokazać ich odrębność i indywidualność.
"Masłowska jest przeciętną nastolatką piszącą książki i jedyne, co w tym wszystkim jest oryginalnego i zjawiskowego, to właśnie to, że ktoś aż tak przeciętny pisze." A próbowałeś sam coś takiego napisać? Wziąć do ręki kartkę i długopis i spróbować opowiedzieć o tym co widzisz w taki sposób, żeby nie pozostawił ludzi obojętnymi? Bo przecież o to przede wszystkim w literaturze chodzi - ma prowokować i skłaniać do refleksji, a to, sądząc po Twojej reakcji, Masłowskiej świetnie się udało. A że niektórzy nazywają to przy okazji grafomaństwem? Cóż, ich sprawa.
Film, tak jak książka, jest nasycony, trochę zdeformowany. Reżyser bawi się konwencją, nie trzyma się chronologii, zaciera granice miedzy rzeczywistością a halucynacjami, jawą a snem, tym co prawdziwe, a tym co nam się jedynie wydaje. Bo ten film, tak jak i książka nie ma być odbierany całkowicie serio, nie ma być dokumentem o polskich dresiarzach, ani stenografem z życia głównego bohatera. On ma wbić szpilkę w nasze mieszczańskie obyczaje - niedzielne grillowanie i językową poprawność "ą i ę". Jednym pokazuje świat obok nich, drugim ich samych. Wszystkich po trosze zawstydza.
A Andrzej Żuławski poleca, bo widocznie książka jak i film mu się podobają - taki ma gust. To, że Ty masz inny, nie znaczy że Żuławski jest ślepy albo od razu kłamie.
Jeśli przeczytam jakiegoś naładowanego błędami ortograficznymi bloga gimnazjalistki lub artykuł Michnika, który w pracach Mikołaja Reja jest gotów doszukiwać się antylustracyjnych przestróg i teksty te będą dla mnie równie "nieobojętne", to też powiesz, że "przecież o to przede wszystkim chodzi"?
I co to za farmazon, że książka ma wbijać szpilki w mieszczańskie obyczaje? Jak niby? Po co? W jakie obyczaje? I co w tym takiego ciekawego?
Paradoksalnie, największą zaletą tej książki jest to, że właśnie jest taka kiepska. Gdyby była odrobinę lepsza, to przepadłaby w tłumie mierności, a tak to się wyróżnia. Cytując Ciebie, stanowi wyraźny kontrast i pokazuje swoją odrębność. Takie przeciwieństwo sloganów Media Markt.