Naprawdę umęczyłam się przez całe oglądanie tego filmu. A dlaczego? Bo wciąż czekałam, aż w końcu odnajdę w tym obrazie jakąś większą głębię, przesłanie. Niestety nie doczekałam się. Jedyny motyw, który mnie zainteresował to motyw pisarza (w tej roli Masłowska, która lepiej niech zostanie przy pisaniu książek, bo do dobrego aktorstwa jej daleko) uświadamiającemu bohaterowi, że jest tylko bohaterem, uzależnionym od tego, co autor sobie wymyśli. Jeśli tenże motyw, wciśnięty między kicz lejący się strumieniami, ma być głównym przesłaniem tego filmu, to ja dziękuję, bo ukazany był bardzo byle jak. Łatwiej jest mi więc uwierzyć, że znalazł się tam przez przypadek, a film żadnego przesłania nie posiada.
Wizja blokersów, dresiarzy, narkotyków, ukazany jak sen, zupełnie niepołączone ze sobą urywki, kawałki rzeczywistości podsycone efektami specjalnymi i pseudo-głębi. A w środku, gdzie można by się spodziewać jakiejś wielkiej prawdy o polskim społeczeństwie?
W środku nic.
4/10. Za Borysa Szyca, który jako jedyny popisał się w tym filmie. I za samą próbę stwoerzenia czegoś, czego, przyznajmy, jeszcze nie było. Nawet, jeśli jest to próba nieudana.