Wojownicy tęczy nawet na chwilę nie zbaczają z utartego szlaku wyznaczonego przez filmy typu
"Braveheart" czy "Apocalypto", krok po kroku powielając wszystkie możliwe klisze. Film niczym
nie zaskakuje, ale nie musi go to jeszcze dyskwalifikować w oczach widza. Główną wadą jest
nieudolna realizacja, za którą, jak można podejrzewać, odpowiadają skracający film spece od
montażu. Miejsca cięć są widoczne jak na dłoni – przemiana i działania Mouny Rudo i innych
postaci nie są w żaden sposób umotywowane, a wątki poboczne pojawiają się znikąd tylko po
to, by zniknąć nierozwiązane pod rosnącym stosem ucinanych co chwilę głów. Brak logiki nie
tylko umniejsza przyjemność z oglądania filmu, który mógł być naprawdę wielkim widowiskiem,
ale także powoduje, że wszystkie potencjalnie interesujące konteksty – antropologiczny,
historyczny i polityczny – stają się niemożliwe do odczytania.
Najsłabszą stroną filmu jest bohaterszczyzna i to w sowieckim stylu (przejętym też przez Chińczyków) - kiedy to bohaterski Wania ostatkiem sił rzucał granat zabijając stu Niemców.. na dodatek film jest - mam wrażenie - robiony pod zachodniego odbiorcę, tak by był bardziej zrozumiały i strawny ( nielicznym odstępstwem od tego jest pokazanie masowych samobójstw zdesperowanej ludności ) a szczególnie ta masa efektownie ścinanych głów to takie niepotrzebne efekciarstwo.. wolałbym bardziej tajwańskie kino i to w takim dogłębnie azjatyckim wydaniu z większym mrokiem, głębią, depresyjnym klimatem, beznadziejnej walki otoczonego przez wrogów ludu, a nie - może i efektowną i ładną opowieść, ale czerpiącą z zachodnich i sowieckich wzorców.