No, wpadka, nie da się ukryć. ;) Zawierzyłam krytykom (a w październikowym "Filmie" Andrzej Zwaniecki daje 5/6), że to coś inteligentnie śmiesznego jak np. "Hot Fuzz". A gdzie tam! To prawda, twórcy bardzo się starają, żeby to była komedia z morałem, żeby przypadkiem nie zbombardować widza tonami ogranych gagów i najniższych lotów humorem. Udało im się, a nawet przeszli sami siebie - w tej komedii nie ma się w ogóle z czego śmiać. To jest chwilami gorzka opowieść o niedopasowaniu żyjących ze sobą ludzi, ale to bynajmniej nie jest zabawne. Aktorzy grają, robiąc czasem miny rodem z poważnych dramatów, a okazjonalne zakładanie komediowych masek kiepsko im wychodzi.
A może dałam się nabrać dystrybutorom? Może to wcale nie jest (nie miała być) komedia? Tym gorzej dla filmu. Bo w takim razie jest to banał w czystej postaci: kobiety to histeryzujące idiotki, a faceci - prymitywni troglodyci. Ona wrzeszczy i robi mu wymówki, on ucieka do kumpli, ona chce miłości i troski, on - trochę świętego spokoju. Wreszcie, bo on jest jednak mężczyzną, a ona kobietą, dogadują się, bo tak to już jest na tym świecie. The end. A może czegoś nie zrozumiałam? Co też chciał nam reżyser przekazać, poza prostą, na setki sposobów przemieloną przez maszynkę kultury konstatacją jak wyżej? A tak na marginesie - przecież ten Ben to świetny facet. :) Żeby się tak każdy zachowywał po ewentualnej "wpadce". ;) To po jego stronie stałam, a Alison miałam czasem ochotę porządnie potrząsnąć.