Wydaje mi się, że jest w nim jakaś symbolika. Miała zjeść go z siostrą, jednak pojawia się jej
kochanek, który zabiera ją na kolację. Tkwi on potem w lodówce, po czym Carol wyjmuje go, gdy
Helen wyjeżdża do Włoch, a biedny gryzoń gnije stojąc na stoliku. W kolejnej scenie, gdy
przyjaciółka z pracy opowiada jej o filmie z Chaplinem, na który, jak się okazuje, poszła z
chłopakiem (co wyraźnie dołuje Carol) znajduje ona jego łeb w torebce.
Symbol porzucenia przez kobiety, którym ufała?
Wg mnie to symbol jej rozpadającej się osobowości, tak samo jak ziemniaki. Zawsze była pod czyjąś opieką a teraz zostala sama i jej choroba 'zwycięzyła'.
Ziemniaki akurat nie są symboliczne, mają pokazywać upływ czasu. To napisał nawet sam Polański w swojej autobiografii :)
Oczywistym jest, że chodziło o czas. Od razu przychodzi to do głowy przy oglądaniu scen z nimi.
Gniła ( jak ów królik ) w tym ponurym i dusznym mieszkaniu bardzo długo co pokazują również ziemniaki jako wskaźnik upływu czasu
Gniła od środka , pogrążając się w świecie kompletnej alienacji.
Symbolika królika jest niezwykle prosta: główna bohaterka ma na imię Carol, autorem "Alicji w krainie czarów" jest Lewis Carroll, obie bohaterki (Carol, Alicja) mają starsze siostry, Alicja podąża za królikiem poprzez jego norę do dziwnego świata pełnego dziecięcej magii snów, co stwarza jej szersze pole do rozwiązania zagadki jej własnego życia, Carol nie biegnie za królikiem, gdyż ten został obdarty ze skóry, od zawsze był martwy, nikt o nim nie pamiętał, nie był nikomu do niczego potrzebny, proces gnicia (wewnętrzne "ja" bohaterki) niepostrzeżenie postępował, jego dekapitacja była symbolicznym dopełnieniem aktu rozpadu psychiki Carol (odcięcie głowy = utrata rozumu), finalnie martwy królik, pożerany przez robactwo, ląduje w koszu wraz z pozostałymi odpadkami, tym samym życie Carol całkowicie legło w gruzach, wśród owych ścian pełnych pęknięć, przez które przedostaje się wyniszczająca ciemność.
Implikacja płynie stąd taka, że Carol od początku nie miała żadnych szans, aby w pełni zabłysnąć, aby w pełni zmierzyć się z własnymi marzeniami i pragnieniami, jej umysł - nadgryzany przez tajemniczy mrok - ulegał procesowi rozkładu - dezintegracji - od wczesnych lat dziecięcych, w jej życiu nie było takiego miejsca, gdzie mogła psychicznie dojrzeć, umiejętnie przetrawić trudy dorastania, nie miał kto jej ani poprowadzić, ani wybudzić z makabrycznego snu, ani pozwolić lepiej go zrozumieć (ostatnia scena, fotografia rodzinna małej wyizolowanej Carol, gdzie stoi niepokojąco zahipnotyzowana, w jakimś czarnoksięskim zaklęciu, patrząc zupełnie donikąd).
Dla mnie mistrzowska była ta scena, gdy Carol siedziała na ławce, przyglądała się pęknięciu w chodniku (zwierciadło jej jaźni) i podszedł do niej Colin, niczym wlewający się w nią poprzez popękane szczeliny jej delikatnego psychicznego ciała przerażający złowrogi cień, brutalnie wdzierając się w intymność jej kruchego - rozpadającego się na oczach ślepych ludzi - świata (poniżenie publiczne). Dramat był nieunikniony.
Królik to nie gryzoń, a zajęczak. Układ zębów inny. To tak wracając na chwilę do normalnego świata. Ciekawe z Alicją.