Jestem zawiedziony. Liczyłem, że w filmie pojawi się jakiś morał, nawet banalny, ale zawsze. Że będzie chociaż jedna oklepana prawda życiowa. Tymczasem film nie ma tak naprawdę zakończenia. W ostatniej scenie bohaterka zostaje z tymi samymi dylematami, które miała na początku historii... Nie wykonała żadnego zdecydowanego kroku, cały czas znajduje się w zawieszeniu. Tego nawet nie można nazwać otwartym zakończeniem. To bezczelne urwanie historii. I to jest celowe. Bo film jest tak ciepły, tak słodki i tak beztroski, że scenarzysta nie miał pojęcia jak szczęśliwie wybrnąć z rozdarcia między macierzyństwem, rozpadającym się małżeństwem i romansem z młodym Adonisem. Nie daj Boże jeszcze by się okazało, że ten impas nie ma prawa się szczęśliwie zakończyć i niestety komuś zostanie złamane serce. A taka sytuacja nie pasowałaby do przesłodzonej produkcji.