Strasznie dziwny film. Tak właściwie to po jego zakończeniu nie wiem tak naprawdę o czym był? O poszukiwaniu sensu życia przez zblazowaną gwiazdę rocka, obozach koncertracyjnych, holokauście i antysemityzmie? Zdecydowanie za dużo w tym obrazie górnolotnych i pompatycznych myśli. Nie mówiąc już o tym, że nigdy nie powiedziałbym, że to komedia... Po raz kolejny należą się "brawa" za promocje filmu i tłumaczenie tytułu, które nijak się mają do całości... Myslę, że wielu ludzi wyjdzie z kina rozczarowanych i nie ma się co dziwić... To nie jest lekka i zabawna komedia, lecz naprawdę ciężkie kino, wymagające od widza dużej dozy skupienia.
Dokładnie! A reżyser się śmieje i mówi myślcie, myślcie i skupiajcie się bo film jest o niczym a ja się z was śmieje
Dokładnie. Strasznie męczyły mnie komentarze znajomych, którzy widzieli ten film. Teksty w stylu "musieli wcisnąć ten wątek holokaustu? Przecież to tam wcale nie pasuje", "za dużo wątków, połowa nie wyjaśnions<mieli tu na myśli np. wątek z produkcją płyty>" , "bez ładu i składu". Przecież (moim zdaniem) ten film miał taki być? Pełno w nim smaczków które nic nie wnoszą np. bizon, czy gęś Emilia bez których film by się totalnie obył. Sam kontrast też jest super - kto pragnący poruszyć poważny temat holokaustu posłużyłby się postacią dziwacznego, depresyjnego rockmana bawiącego się w detektywa? FILM nietuzionkowy i mimo dziwnoty i pozornego bałaganu daje do myślenie. Wymaga od widza skupienia i z widzem sobie igra. Za to wszystko daje mu 8 !
Reżyser nie śmieje się z widza. On w każdej scenie z widzem igra. Bardzo to jest fajne. :)
Zgadzam sie w zupelnosci, choc wole obejrzec film po ktorym mam o czym myslec kilka dni. I oprocz wszystkich uwag Bart3k_filmweb chcialabym zapytac.. o co chodzilo z żubrem/bizonem za szyba?? Nie rozumiem zupelnie tej symboliki.. moze jakies pomysly?
Nie mam pojęcia :) Może ten bizon nie miał być symbolem niczego, a może twórca widział reklamę naszego piwa i stwierdził, że rzeczywiście dobrze posiedzieć przy żubrze ;)
Ja właśnie jestem pozytywnie zaskoczony, gdyż nie była to kolejna dobra, acz lekka i pusta komedia, tylko prawdziwe kino drogi z wieloma zarąbistymi dialogami, motywami i scenami, z ciekawymi wątkami w tle, które były pretekstem dla pytania o sens istnienia i głównej metamorfozy głównego bohatera. Tytuł oryginalny filmu to "This Must Be The Place" (a nie żadne Odloty Cheyenne`a) - tytuł głównego motywu muzycznego filmu - utworu formacji Talking Heads. Poza tym to jest komedio - dramat, jak wynikało z oficjalnych zapowiedzi producenta. Zwróć uwagę na głębszy wymiar filmu, na opis Boga (jako czegoś stałego, co jest zawsze dostępne, ale nie wchodzi w interakcje), który przedstawia strażnik obozowy Aloise Lange i ojciec Cheyenne'a , na przemianę naszego muzyka, na sens, który tkwi za pytaniem o holocaust, na klimat Glam Rocka i wizję rzeczywistości tamtych lat, na motyw głównego utworu piosenki i fragment - "Home - is where I want to be but I guess I'm already there" - "Dom to miejsce, w którym chcę się znaleźć, ale wydaje mi się, że tak naprawdę już tam jestem". => To najważniejsze przesłanie tzw. kina drogi, motywu homo viator - nie ważne czego szukamy,jaki jest cel naszej podróży, zawsze szukamy swojego miejsca w świecie, odpowiedzi na to kim jesteśmy, suma przypadkowych darzeń może nam wyjaśnić wiele o sobie samym. Na końcu okazuje się, że znajdujemy odpowiedź na swoje problemy i okazuje się, że nasz dom, jest zawsze tam gdzie my, jeśli tylko do tego dorośniemy. "The less we say about it the better" - im mniej o tym mówimy, tym lepiej, bo jest to bardziej jasne. W filmie jest naprawdę wiele przestrzeni, rozważań filozoficznych, psychologicznych, wiele wymiarów, wątków, mamy portrety wielu jakże różniących się osób, które spotyka Cheynenne. Tutaj wejście małego do basenu chłopaka, który bał sie wody, jest czymś więcej niż tym czym jest, poszukiwanie niemieckiego zbrodniarza jest poszukiwaniem "domu", rozumianego w sposób mistyczny, do którego nawiązują fragmenty pamiętnika ojca Cheyenne`a, przedstawiające życie w przedwojennej Polsce. Piekło holocaustu jest symbolem zagubienia w życiu - owym najgorszym rodzajem śmierci, kiedy umieramy pozostając żywi - jakąś formą głębokiej depresji i żalu do siebie samych za to jak potoczyło się nasze życie, a odnalezienie, odzyskanie domu to powrót do życia Cheyenne`a, tak jakby jego ojciec odzyskał dzieciństwo w Polsce przed trafieniem do obozu. Jednocześnie tego domu, tak naprawdę nie trzeba poszukiwać, bo on cały czas jest w nas - jak przejrzyste niebo północnej Europy, jak mówi Aloise Lange, niebo, które po obu stronach drutu kolczastego jest tak samo piękne, zawsze i bez względu na wszelkie okoliczności. Tylko, żeby dowiedzieć się tego, musimy odbyć podróż, musimy wypracować odpowiedź. Tą odpowiedź bez słów, dzięki doświadczeniom ze swej podróży uzyskuje Cheyenne. "This Must Be The Place" to według mnie najlepszy film, jaki widziałem od kilku ładnych miesięcy. Jest tak niesamowicie obszerny i soczysty. Niesamowicie mi się podobał.
Ja właśnie jestem pozytywnie zaskoczony, gdyż nie była to kolejna dobra, acz lekka i pusta komedia, tylko prawdziwe kino drogi z wieloma zarąbistymi dialogami, motywami i scenami, z ciekawymi wątkami w tle, które były pretekstem dla pytania o sens istnienia i głównej metamorfozy głównego bohatera. Tytuł oryginalny filmu to "This Must Be The Place" (a nie żadne Odloty Cheyenne`a) - tytuł głównego motywu muzycznego filmu - utworu formacji Talking Heads. Poza tym to jest komedio - dramat, jak wynikało z oficjalnych zapowiedzi producenta. Zwróć uwagę na głębszy wymiar filmu, na opis Boga (jako czegoś stałego, co jest zawsze dostępne, ale nie wchodzi w interakcje), który przedstawia strażnik obozowy Aloise Lange i ojciec Cheyenne'a , na stopniowo zachodzącą przemianę muzyka, na sens (lub bezsens), który tkwi za pytaniem o holocaust, na wizję rzeczywistości, do której odwoływał się Glam Rock i przede wszystkim na główny motyw muzyczny filmu formacji Talking Heads i fragment - "Home - is where I want to be but I guess I'm already there" - "Dom to miejsce, w którym chcę się znaleźć, ale wydaje mi się, że tak naprawdę już tam jestem". To najważniejsze przesłanie tzw. kina drogi, motywu homo viator - nie ważne czego szukamy, jaki jest cel naszej podróży, zawsze szukamy tak naprawdę swojego miejsca w świecie, odpowiedzi na to kim jesteśmy. Suma przypadkowych zdarzeń w trakcie naszej drogi może wyjaśnić nam zaskakująco wiele o sobie samym. Na końcu okazuje się, że znajdujemy odpowiedź na swoje problemy i okazuje się, że nasz dom, jest zawsze tam gdzie my, jeśli tylko do tego dorośniemy. "The less we say about it the better" - im mniej o tym mówimy, tym lepiej, bo jest to jasne bez słów. W filmie jest naprawdę wiele przestrzeni od rozważań filozoficznych po taką indywidualną psychologię, obraz posiada wiele wymiarów, sporo wątków, mamy portrety wielu jakże różniących się od siebie osób, które spotyka Cheynenne. Tutaj wejście do basenu małego chłopca , który bał sie wody, jest czymś więcej niż tym czym jest, poszukiwanie niemieckiego zbrodniarza jest poszukiwaniem "domu", rozumianego w sposób mistyczny, do którego nawiązują fragmenty pamiętnika ojca Cheyenne`a, przedstawiające życie w przedwojennej Polsce. Piekło holocaustu jest symbolem zagubienia się w życiu - owym najgorszym rodzajem śmierci, kiedy umieramy pozostając żywi - jak twierdzi ojciec Cheyenne`a - a więc metaforą jakiejś formy głębokiej depresji i żalu do siebie samych za to jak potoczyło się nasze życie, a odnalezienie, odzyskanie domu to zarówno powrót do życia Cheyenne`a, oraz symboliczne odzyskanie dzieciństwa/młodości - owej niefrasobliwości przej jego ojca Jednocześnie tego "domu", tak naprawdę nie trzeba poszukiwać, bo on cały czas jest w nas - jak przejrzyste niebo północnej Europy, jak mówi Aloise Lange w jednej z ostatnich scen, niebo, które po obu stronach drutu kolczastego jest tak samo piękne, zawsze i bez względu na wszelkie okoliczności. Jak Indianin, z którym rozumiesz się bez słów, który ubrany w elegancki garnitur, zatrzymuje samochód głównego bohatera na środku drogi biegnącej przez prerię i podąża gdzieś w nieznane -w kierunku majaczących na horyzoncie gór. Tylko, żeby dowiedzieć się tego wszystkiego, musimy odbyć podróż, musimy wypracować sobie odpowiedź. Tą jakże enigmatyczną, elastyczną, ale zarazem kojącą odpowiedź, dzięki doświadczeniom ze swej podróży uzyskuje Cheyenne. "This Must Be The Place" to według mnie najlepszy film, jaki widziałem od kilku ładnych miesięcy. Jest tak niesamowicie obszerny i soczysty. Bardzo mi się podobał.
ciekawe to, co piszesz, ale strasznie ciezko sie czyta taka dluga wypowiedz bez akapitow..
niemniej przebilam sie przez nia.. to jest normalnie pelna recenzja, fajne spostrzezenia!
Dobrze, Bougy, że chciało Ci się tyle pisać, chociaż i tak można by o tym filmie jeszcze kilkanaście rozprawek trzasnąć ;). Ciesze się, że od czasu do czasu ktoś coś "prawdziwego" tutaj napisze. (no i musiałeś poważnie podejść do tego co pisałeś, skoro dopisałeś "[....] stopniowo zachodzącą [...]" i jeszcze raz wysłałeś odpowiedź; dobrze, dobrze :) )
mnie również piekielnie męczy ten tytuł. Jego autorów niestety chyba kierowała chęć przyciągnięcia na film jak najszerszego grona (jeżeli cokolwiek kierowało tymi ludźmi). Gdyby te same grono nadawało tytuły innym filmom, to "Pianista" nazywałby się "Hardcorowe przygody Władzia", "Skazani na Shawshank" - "Niezła jazda za kratami", "8 mila" - "Stuard malutki 4", itd.