Niekoniecznie. Faktycznie, analogia postaci dość oczywista. Po prostu Sean wzorował na nim swoją postać. Sposób w jaki chodził, mówił, jego mimika. Pewnie oglądał przez pół roku The Osbournes i tak powstał Cheyenne. Być może sam wpadł na taki pomysł zastanawiając się jak by tu zagrać podstarzałego rockmana, a może tak było już w scenariuszu. Ale nikt nie wzorował filmu na historii Ozzy'ego. Tak czy siak zagrał genialnie.
Robert Smith był główną inspiracją Sean'a, zarówno w wyglądzie jak i stosunku do życia. Ozzy mimo że ma swój wiek nadal lubi szaleć, i w pewnym sensie przypomina siebie samego z lat największej kariery.
Film był dość spontanicznym wyborem, więc nie miałem czasy zapoznać się inspiracjami autorów. The Cure dla mnie istniało tylko od strony muzycznej, więc i o biografii Roberta miałem blade pojęcie. Dopiero po uzupełnieniu braków w wiedzy, dostrzegam oczywiste podobieństwa. Wciąż jednak widzę tu jawną inspirację Ozzym, pewnie dlatego, że takie było moje pierwsze wrażenie. Rzecz jasna Ozzy to neurotyczny szaleniec (w jak najbardziej pozytywnym sensie), a Cheyenne to introwertyczny flegmatyk (co również stanowi jak najbardziej sympatyczny element postaci). Swoją drogą -prawdopodobnie każdy rockman po pięćdziesiątce, ośmiu wylewach, zawale i heroinowej przeszłości, mówi i porusza się w ten sposób.
Jeszcze filmu nie widziałam, ale pierwsze skojarzenie zdecydowanie z Robertem Smithem.
O samym Ozzym chyba nie, ale nie da się ukryć, że to na nim wzorował Penn sposób chodzenia i mówienia. Chodź z wyglądu cały Robert Smith. Taka odjazdowa mieszanka. :D
Mam wrażenie, że gdzieś słyszałam, że po wysłuchaniu jakiegos utworu młodzi ludzie popełnili samobójstwo (mówię o zyciu nie o filmie).