Koncept wyjęty bez głębszego pomyślunku. Żadnej głębszej myśli, zastanawiania się nad takim fenomenem. Tylko pretekst dla jakiejś głupiej ni trochę śmiesznej historyjki, z morałami będącymi popłuczynami po filmach Ozu i tym podobnych. Cytuje się tu pobieżnie Kubricka a to u niego trzeba szukać czegoś mądrego o całym koncepcie multiwersów - pomijając te wszystkie Matrixy i inne Ms Nobody, które mówią o tym wprost pierwszy raz w filmach był tam. Tylko bez słów.
Jak to jest, że coś takiego jest możliwe? Czy natura klonuje sama z siebie ludzi w nieskończoność robiąc ente wersje samych siebie? Jak inne są te inne wszechświaty? Układ gwiazd jest ten sam a tylko ludzie na Ziemi są inni? A inne cywilizacje też ulegają rozszczepianiu? A zwierzęta też mają inne wersje samych siebie? A drzew na liściu jest ten sam czy inny? A czy jest świat w którym ludzie po prostu się nie narodzili? I jakie są dalsze filozoficzne konsekwencje istnienia takich światów? To która rzeczywistość jest autentyczna a które są fałszywkami? Wszystkie są? To kim jest taki zwielokrotniony człowiek, który ma swoje lustrzane zniekształcenia? Jak umiera jedna wersja to zmarły otwiera oczy w ciele innego? Czy nie jest to pozbawiony sensu cykl w którym natura robi nieustanną reprodukcję a nasze czyny są bez znaczenia i celu? Czy z takiego multiświata nie powinno się wyzwolić, w którym zdarzenia dzieją się jak się dzieją i nie mają żadnej wartości?
Czemu nie może powstać jakiś mądrzejszy film o tym tylko jakiś płaski komiks?