To nie jest film Banksy'ego, ani nie jest to film o Banksy'm! Jeśli ktoś wybiera obejrzenie
tego filmu z powodu "reżysera" (kręci to jakiś amator-psychopata), to szczerze odradzam.
Niemniej film pokazuje wyraźnie jak łatwo manipulować zdaniem motłochu i jak płytka jest
sztuka popularna, co dla adwersarzy kultury masowej może spokojnie uchodzić za kolejny
dowód na nieracjonalność i nieprzewidywalność "konsumentów". Summa summarum-
historyjka o mało kreatywnym debilu, w której bardzo mało jest Banksy'ego (jak bardzo
szkoda!). W mojej opinii 4/10.
Nikt nie obiecywał, że Banksy zrobi sobie laurkę, co więcej, było to mało prawdopodobne biorąc pod uwagę jego twórczość. Dlaczego twierdzisz, że tego filmu nie wyreżyserował Banksy, to twój pomysł, czy jest jakieś źródło? Dla mnie to świetna prowokacja i ważny głos w dyskusji o sztuce.
Widzisz, rzecz w tym, że twórczości Banksy'ego nie znałem wcześniej prawie wcale, więc trudno było mi domniemywać, czy akurat ten typ artysty zrobi sobie laurkę czy nie. Liczyłem na wysmakowany obraz pokroju "Doktora Parnassusa" czy debiutu filmowego Toma Forda- filmów, które z przyjemnością się oglądało, choćby dla samej ich estetycznej strony. Jeśli widzę hasło "film Banksy'ego", a w rubryce "reżyseria" widnieje jego pseudonim, to trudno mi otrząsnąć się z szoku, jakim było oglądanie niemal całego filmu kręconego z ręki, w większości w nocy, i to do tego przez amatora.
Trudno się nie zgodzić ze zdaniem, że film wysuwa bardzo mocne argumenty krytykujące masową kulturę, ale na pewno nie jest to komedia dokumentalna. Poza tym, to trochę jak pójście na koncert muzyki Beethovena i usłyszenie tam wywodu, dlaczego pop kultura jest znamieniem masowej głupoty. Banksy ma całkowitą rację, ale to, o czym mówił, wiedziałem od dawna. Chciałem zobaczyć polot i kreatywność, a Banksy pokazał mi kretyna na piedestale...