Zbrodnia w ujęciu Kubricka jest fascynującą sytuacją intelektualną. Jest konstrukcją ludzkiego umysłu, który w swojej pysze rzuca wyzwanie przypadkowi. Wynik tego pojedynku musi być taki, jak w przypowieści Oboukhowa o syberyjskim pasterzu... Zło, którym ocieka ów film-noir jest prawie niedostrzegalne, wobec iście szachowej rozgrywki, w którą wciąga nas Kubrick.
„Zabójstwo” to świetnie zrobiony, ekscytujący mechanizm i nie dziwi mnie, że Tarantino pokusił się o stworzenie jego współczesnej wersji we „Wściekłych psach”. Jest to tym bardziej zrozumiałe, że choć film Kubricka do dziś zachwyca precyzją scenariusza i mistrzowską reżyserią (np. paradokumentalne zdjęcia z toru wyścigowego), to w kilku sferach widocznie się zestarzał. Komentarz narratora z offu wydawał mi się zupełnie zbędny, a aktorzy (nieźle dobrani wizualnie) grali przeważnie w sposób drewniany. Najgorzej, najbardziej wymuszenie, wypadł Elisha Cook, którego pogrążyły „psychologizujące” zbliżenia na twarz.
Gdy jednak zestawić film artysty – nowatora, jakim był Kubrick ze sprawnym trawestatorem – prześmiewcą, jakim jest Tarantino widać, że ten drugi nie dorasta pierwszemu do kolan. Bardzo zachęcam do obejrzenia „Zabójstwa”, które wydaje mi się jednym z najbardziej „czystych” i precyzyjnych filmów, mogących pod tym względem konkurować z „Obywatelem Kane’m”, czy „Rashomonem”.
No i jeszcze ten wyśmienity klimat: gorący dzień, duszne lokale kontaktowe, wyścigi konne, nędzny klub szachowy...