Nie wiem tylko czy zniosę widok pana Eisenberga. Drażni mnie niemiłosiernie.
Szczerze powiedziawszy to mnie ten tytuł zainteresował z jednego powodu, no może z dwóch, a mianowicie Penelope Cruz i Alec Baldwin. Dosłownie uwielbiam tą dwójką. W pojedynczych dawkach (tzn. oddzielnie) są rewelacyjni, a co dopiero w jednym filmie jednocześnie. To sprawiło, że wręcz nie mogę doczekać się premiery. Obecność w kinie obowiązkowa. Oczywiście jestem wielbicielem filmów Allena, O północy w Paryżu, to dla mnie jeden z lepszych tytułów, jednakże Zakochani w Rzymie, miałem ochotę sobie odpuścić, właśnie przez obecność Eisenberga. Dopiero jak dowiedziałem się o udziale tamtej dwójki, to zmieniłem zdanie.
Czyli nie jestem sama w swoim dystansie do tego pana ;)
A z kolei "O północy w Paryżu" aż tak mnie nie porwał :)
"O północy w Paryżu" to bardzo specyficzny film, dlatego, że jest pomieszaniem kilku dziedzin wyrazu artystycznego, co stanowi natomiast największy atut produkcji. Nie każdemu to podejdzie, nie mówiąc już o osobach, które nie są zaznajomione np. z malarstwem bądź pisarstwem. Mnie film oczarował, w dosłownym znaczeniu tego słowa :) W jednym filmie dostałem wszystko to co lubię, a ponadto dopełnieniem jest wspomniany Paryż.
nie trzeba być bardzo zaznajomionym z malarstwem i pisarstwem, jak mówisz, żeby zrozumieć 'o północy...'. Nie przesadzaj.
Po spojrzeniu na forum "O północy w Paryżu" utwierdziłem się w fakcie, że jednak trzeba. Wiele osób dostrzega jedynie najprostsze przesłanie czyli cyt. "jest nam dobrze tam gdzie nas nie ma" a film posiada drugie dno, jednakże nie odkryje go żadna z osób, które nie wie jak to jest zmagać się np. z niemocą twórczą, a to znowu wiąże się z niczym innym jak posiadaniem wiedzy odnośnie np. Picassa i jego dzieł. Sam film to głównie dywagacje na temat ludzkiej egzystencji, jednakże podane jest to w lżejszej oprawie.
może masz racje, niemniej jednak spodziewałam się po filmie więcej powiązań właśnie ze sztuką i literaturą.
Wiesz, nie można oczekiwać, aby w półtoragodzinnym filmie pokazać z 50 różnych artystów. Według mnie lista i tak jest w miarę długa. Naliczyłem podajże 13 postaci, a odpowiednie rozwinięcie głównego bohatera oraz pokazanie po trochu każdego z artystów to nie lada wyzwanie. Gdyby produkcja miała np. 3 godziny to co innego, można by to uznać za niewykorzystanie materiału, lecz jak wspomniałem przy obecnej długości jest w sam raz. Jednak to już kwestia prywatnego odbioru :)
No i nie zapominajmy, że gra też sam Woody! Pamiętacie jaki cyrk był w "Koniec z Hollywood"? Na samą myśl uśmiech maluje mi się na twarzy.
Jeśli drażnił wcześniej, to będzie drażnił i w "Rzymie", bo mam wrażenie, że jego ekspresja aktorska niewiele różni się od tej z Social Network. Słabo wypadł.
Zgadzam się. Eisenberg to tragedia, chyba nie zmienił wyrazu twarzy ani razu. Bardzo podobnie do Social Network, tyle, że mu loków przybyło. Ellen również przypominała mi Juno, tak miejscami, ale moim zdaniem wypadła lepiej od swojego partnera. ;o)
to miłego seansu życzę, uwielbiam Juno, to jeden z tych filmów, do których zawsze chętnie wracam.