Przyznam, że film był dosyć nudnawy... taka bajka dla dorosłych o nieszczęśliwej miłości. Nurtuje mnie jedno - dlaczego Judi Dench dostała tylko jednego Oscara ;) A tak poważnie - była genialna i tylko dzięki niej lubię ten film oglądnąć od czasu do czasu...
optymistyczniej:>
Dekadencki Twój pogląd:) Hehe- Shakesp. I tak miał żonę; A to tylko kolejny epizod, a nie dramat. Miłość zwycięża przecież- bo chodzi o miłość do pisania i teatru także...a może zwłaszcza. A tu już bardziej optymistyczny wariant. W końcu ludzie mijają, poezja pozostaje.
NIeporozumienie...
On nie był dekadencki... jest chyba różnica pomiędzy czymś nieinteresującym a dekadencją. Poza tym mówiąc o bajce dla dorosłych miałam właśnie coś optymistycznego - bajki przecież słyną z happy-end'ów (itp.). Podtrzymuję zatem swą opinię... może też dlatego, iż moja wizja tamtych czasów znacznie odbiega od wizji reżysera (i innych za ten film odpowiedzialnych).
No właśnie-nieporozumienie:>
Hm, heheh, ja mówiłam o Twym poglądzie dekadenckim :>>:>>:.Film ani trochę dekadencki nie jest i temu nie da się zaprzeczyć, a ja zamiaru nie mam.:)
Hm- a fakt "bajka" źle zinterpretowałam.:)
A wizja? Ojoj, jaką ją masz? Wizję epoki, tylko wcześniejszej, świetnie w Henryku Bran. ukazał (nawiązując do Shakespeare'a)- czyli błota, wszędzie brud, itp. Jeśli o tę wizję chodzi, to dobrze że w filmach jej nie ma często. Jakoś to nie pasuje, a już na pewno do filmu o miłości. Tak jak w Markizie-tez się cieszyłam że film nie ukazywał ile razy Moliere w życiu się mył -bbrrrr, nie mył, mówiąc dokładniej. Chyba że nie chodzi Ci o naturalistyczna wizje a o ducha epoki. Ale ten nie był źle ukazany, przynajmniej opierając się na tym co ja wiem- a te epokę już przechodziłam;)
Anglia Shakespeare'a
Ja nawet Cię nie posądzałam o to, że mialaś na myśli film... sądzę włąśnie, iż poglądu nie mam dekadenckiego :)
Wizja... nie, nie chcę brudnych ulic i księżniczek mdlejących na widok swych rycerzy (niekoniecznie z powodu uroku, ale najwyczajniejszego odoru). Odnośnie filmu nie podam Ci szczegółów (ponieważ minęło już trochę czasu odkąd widziałam ten film ostatni raz), ale takie bieganie drogiej lady Violi, jej przebieranki i przy tym wszystkim wręcz naiwna głupota Wessexa są trochę żałosne. Nie chcę żebyś znów mnie posądzała o jakieś słownikowe pojęcia - po prostu myślę, że dzisiejsze obyczaje i potrzeby tych z Hollywoodu (oraz ich widzów) nie są takie same jak w tamtych czasach. Nawet ten brud, smród i błoto... czytałam ostatnio książkę, która stwierdzała iż Anglicy uznawani byli w ówczesnej Europie za bardzo czysty naród (co nie przeszkadzało im wywołać kilku poważnych epidemii w Londynie dzięki wylewanym pomyjom czy też ekstremalnie ograniczonej dbałości o higienę etc.). Z resztą ich droga królowa Elżbieta - miała fobię na punkcie czystości... i kąpała się raz na miesiąc (cytuję) "czy była takowa potrzeba czy też nie"... no nieważne... odbiegłam od tematu... chodziło mi poprostu o fakt, że ten brud był wpisany w ich epokę podobnie, jak i obyczaje. Niestety - historia nie jest ładna i nigdy nie była. Trzeba się tylko zastanowić czego oczekujemy od kina - jakiejś wiedzy czy tylko baśni. Jeśli tylko baśni, to przepraszam - rozmowa nie ma bez wątpienia sensu...
Samuraj Jack!:>
Ze szczegółami to dobrze, bo ja też byłam na nim niebawem po premierze (i to
przypadkiem, bo spóźniliśmy się na inny seans:>>). Tak- co do Violi, Patrow niczym nie zaskoczyła. Ładnie wygląda i niewiele ponad to- nie gra jak w Sliding Doors, a szkoda. Nie rozumiem dlaczego nagrody '99 były dla niej.Bo faktycznie- wciąż biega i przebiera się jak nastolatka z seriali....hhhmmm.... W Samuraju Jacku (taka fajna kreskówka:>>:>>:>>) w dużej mierze akcja polega na tym iż on...chodzi. W roli Patrow podobnie- na tym ze biega po komnatach i korytarzach, właśnie przebierając się, a ja faktycznie nie rozumiem tego zabiegu.
A teraz czego od kina oczekujemy? Tego nie wiem. Wiem czego ja oczekuję. Jak że studiuje historię, na pewno nie dosłowności, nie lubię przekręcania faktów (to właściwie tylko w walecznym Sercu mnie nie raziło), ale nie przepadam też za krańcowa dosłownością. Od tego są książki i źródła (choć i tak nie zawsze). A film? Zależy to od gatunku jaki reprezentuje po prostu. Niektóre powinny być wręcz baśnią (Ostatni smok czy Legenda, Władca pierścieni) i tworzyć własne reguły. Tak- Zakochany S. nie podpada pod tę kategorię, ale nie jest także filmem historycznym. Jest opowiastką małego fragmentu życia Wielkiego Pisarza. Nie ma być ani niczego uczącym z jego biografii. Dydaktyzm? Jeśli tak to tu może jest troszkę go - może zachęcić do sięgnięcia po biografie jego np.;
A wiedza to pojęcie względne:>>.
Nic dodać, nic ująć... (?)
Widzę, iż chyba doszłyśmy do jakiejś konstruktywnej opinii na temat tego filmu...
Też nie oczekuję od filmu dosłowności (i faktycznie chyba również nie raził mnie tylko Braveheart), tylko jak sama przyznałaś - Paltrow zachowywała się co najmniej jak owa nastolatka z serialu. Wiem, że jest to naiwne z mojej strony, ale nie chciałabym żeby kino "oszukiwało" ludzi... bo potem oni gotowi uwierzyć, że tak faktycznie było (sama pamiętam, że kiedyś dałabym się pokrajać, że historia wyglądała dokładnie tak, jak we wszystkich Robin Hood'ach czy innych Muszkieterach). Owszem, niewątpliwie należałoby takim ludziom powiedzieć - a weźcie sobie jakieś książki, jak chcecie znać prawdę, a nam - kinomanom - pozwólcie upajać się milutkim światkiem. Tylko niestety doszliśmy do tego, że ruchome obrazki w dużej mierze zdominowały słowo zapisane na kartkach.
Cóż... niewątpliwie świat potrzebuje jakichś baśni (niekoniecznie tak baśniowych, jak Władca Pierścieni), bo trochę mu wstyd tak niewygodnej historii... (poza tym ludzie zawsze mieli manię tęsknoty do innych czasów, niż te, w których faktycznie się znajdują).
Dochodząc do konkluzji - naprawdę sądzę, że historię można upiększyć, nie zmieniając jej aż tak bardzo (ani przy tym jej nie prymitywizując)... choćby nawet wspomniany już Braveheart... bo naprawdę doszliśmy do tego, iż w kinematografii ostatnich kilku lat, to najbardziej historyczny wydaje mi się właśnie Władca Pierścieni (całkiem poważnie).
Można kreować więc przeszłość
Skoro nie można przyszłości, jak się okazuje
Co do muszkieterów- fakt, w młodości to kształtuje wyobraźnię. Pomijając jakim człowiekiem był kardynał...nie ocenia się go w taki sposób, a w taki jakim był politykiem (niestety)...Ro.Hood? No cóż- mnie w tej opowieści, od końca podstawówki raziła postać Ryszarda, czyli od momentu aż przeczytałam jego sławne słowa iż sprzedałby Londyn, gdyby znalazł kupca... To nieco koliduje z romantyczną legendą tej postaci...
Takkk...ale legendy są potrzebne.
Masz rację- tęsknota za innymi czasami. Więc przeszłość kreuje się wg. własnych wyobrażeń, zapominając jaka była. Prowadzi to także to do stereotypów-choćby stereotyp pokutujący o zacofaniu średniowiecza, stworzyli już go nowożytni, zapominając że średniowiecze w linii prostej kontynuowało myśl starożytną- filozofia. I tu tez film przychodzi z pomocą- ekranizacja Umberto E., świetna. Chciałabyś aby takie właśnie filmy były jak choćby Imię Róży? Pokazujące prawdę (to właśnie ten obraz czyni, pomijając zawartą w książce filozofię z oczywistych względów >>technicznych<< )?
Co do Władcy...gdybyś nawet pisała z ironia, nie zauważyłabym...gdyż...masz rację! On jest jak najbardziej historyczny! Tolkien stworzył ów świat, nie umieścił go w znanej epoce, a wykreował wszystko sam, więc, moim zdaniem, jest w tym wiele z historii. Nie mniej niż w wojnach, o których uczyć się muszę. Bo niby dlaczego nie? Dlaczego bowiem historia ma być zapisem ludzkiej głupoty wyłącznie? Dlatego chwała sir. Tolkienowi!
A jeszcze co do Braveheart - to niezwykłe właśnie...bo razić tam może dużo, choćby chronologia, przestawianie dat....ale to tylko cyfry! Gibson bowiem zachował w opowieści to co najważniejsze w historii- ducha tamtej epoki, czy tez obyczajowość jej (jak pierwsza noc z panną młoda dla seniora). Nie dziwię się iż Cię nie razi niedokładność faktów, bo ten film potrafi przybliżyć historię, pokazać postaci takie jakimi być mogły. Fakt- w Zakochanym S. nie ma tego, lecz to inny film. Wiesz co mi się w nim podoba naprawdę: to że dopasowałam to do sonetów i tej połowy pisanych przed Shakespeare'a do mężczyzny...to takie...hm...piękne! Dla mnie film wspaniale wyjaśnia ten aspekt- tyle że...hm, gdybym nie czytała sonetów nie dopasowałabym tego tak i pewnie niżej oceniła ten film
Szkoda, że widziałam jego portret...
Ale cóż... pominę tę sympatyczną łysinkę... ;)
Całkiem poważnie - niewykluczone, iż masz rację. Poczytam chyba nieco sonetów (choć pamiętam, iż już zaczynałam dwukrotnie i nie są napisane językiem do mnie przemawiającym...) . Czytałam na temat tego człowieka opinie, że był "romantyczny (etc.) da pieniędzy", dlatego też podchodzę do niego z dystansem... chciałabym się mylić, tylko wiesz jak to jest z tzw. "pierwszym wrażeniem"... Aczkolwiek nie przeczę - kiedy był młody, może i był niepoprawnym romantykiem... tylko znów problem z historią (chyba mam jakieś zboczenie historyczne) - szesnastowieczna Europa kojarzy mi się z praktycznym i materialnym podejściem do życia. Mało w niej duchowości (nawet te wszystkie reformacje - nie wiem czy z potrzeby ducha czy kieszeni), za to wiele szumu o pieniądze, miłości (czy raczej pożądanie), a także wpływy polityczne... i właśnie w ten szablon wkładam Shakespeare'a... a przecież dopuszczalne jest iż mogę się mylić... tylko tak trwam w tym, bo nie znalazłam "ciekawszej prawdy"... może dlatego, że też we mnie trochę stęsknionego, choć zawiedzionego, człowieczka, szukającego czystego romantyzmu...
Prawdziwa Miłość!
OO- w czyim tłumaczeniu sonety czytałaś? Chyba iż w oryginale...(?); Wiesz, trudno ocenić Shakespeare'a jako człowieka- nie da się, a można tylko insynuacje snuć. Niech więc przemawiają za nim jego utwory!
Hm, bynajmniej. XVI wieczna Europa to osiąganie nieosiągalnego! To wybuch duchowości i umysłu! Przełom w znacznej mierze! Przełom sztuki, myśli (w tym rzecz że może niezrozumienie średniowiecznej myśli i nie trzymanie się kurczowo klasyków, lecz...własnie WOLNOŚĆ myśli! A to ważne). Co do reformacji- to szerszy problem i niemożliwym jest w jednym zdaniu tego określenie. Więc odrzucając na bok historie nieco (eh, ja powinnam mieć to Twe zboczenie historyczne- zapraszam więc do Krakowa na historię-wspaniały kierunek:>>:>> Heh- już nawet na portalu filmowym reklamuje toż....no, to mój pewny odchył:)) moim zdaniem każda religia wówczas prowadziła do kieszeni. Aby tylko o duchowość chodziło nie może nad tym stać żadna instytucja. Takie moje zdanie jest. A XVI wieczna Europa tonęła w krwi wojen religijnych (politycznych), tylko niektórych szczęśliwców-nas- to ominęło. Co do XVI wiecznej Anglii - faktycznie czasy elżbietańskie to czasy kultury i w sumie nie tak wlk. zamętu. Katolików dawno królowa wymordowała, Hiszpanów odparto. Był spokój względny i teatr kwitł.
Szablony? Dla mnie one nie istnieją. Kolejny, może mit, ale w niego wierze. Co do romantyzmu- jest on w każdej epoce...no, może prócz naszej, bo na to brakuje czasu...i został zastąpiony przez uwłaczające wszelkiej inteligencji, telenowele. Shakespear nie miał szczęśliwego życia ze swa żoną. Może miał jakąś miłość, może nie...ale czy miłość nie przebija się przez jego sztuki?? Miłość do pisania, silniejsza niż narkotyk, skoro tę samą miłość widać w dziełach Branagha! To jest uczucie wielkie! Ludzie naprawdę przemijają, ale zostaje to co napisane. Więc, moim zdaniem, w Skakespearze jest dużo romantyzmu, lecz dlatego właśnie.
A swoja drogą, ciekawe jak zrobiłby ten film Kenneth. No- z pewnością Patrow nie biegałaby po ekranie zmieniając stroje. A tak w ogóle co zmieniłabym w tym filmie - otóż do roli V. dałabym Helenę B.-Carter. Patrow jest słodziutka, ale to jedyne co zapamiętałam z tej kreacji. Z Carter bohaterka byłaby wyraźniejsza, żywsza...bardziej energetyczna! Resztę obsady zostawiłabym.
Petycja do Hollywood'u.... i nie tylko
Hmm... przyznam, że nigdy mnie to nie interesowało, czyjego tłumaczenia czytam książki... dlatego też nie sprawdzałam, a książki tej obecnie nie mam w domku.
Dla mnie XVI wiek to też osiągnięcie nieosiągalnego i wielki przełom, tylko myślę często, że był mniejszy procent ludzi "nawiedzonych" (miłość też jest pewnym rodzajem nawiedzenia). Jak najbardziej mam tu na myśli również pozytywne "nawiedzenie". Możliwe, iż jego ofiarą był drogi "Łabądek z Avon".
Z zaproszenia na uniwerek w Krakowie narazie nie skorzystam, bo chyba nie sprawdziłabym się jako historyk (co najwyżej histeryk)... ale będę mieć "szpiega", bo w tym roku własnie dostał się tam mój kolega.
Myślę, że reżyserowi możnaby było zasugerować rolę panny Heleny Bonham Carter w jakimś innym filmie o Shakespearze... na przykład geneza powstania "Poskromienia złośnicy"... byłoby to nader ciekawe...
H.B-C.
A moim zdaniem Helena byłaby świetna! Ona potrafi sprawdzić się w każdej roli! Ma niesamowity wdzięk i energię. V. w jej wykonaniu byłaby cudowna. Patrow ma urodę, ale Helena maja również, tyle że ciekawszą i bardziej przykuwająca wzrok, a poza tym jest aktorka większego formatu.