Nie wiem jak to możliwe, że od dawna już każdy film z Tomem Hanksem postrzegany jest za najlepszy w swoim gatunku. Mało który jest pomijany w nagrodach filmowych. Nic dziwnego, że spodziewałem się od tego filmu kina na najwyższym poziomie. Radość zepsuło mi tylko to, że wcześniej już wiedziałem jak się wszystko skończy. Choć i tak można się tego domyślać na samym początku. Jest to wada, to oczywiste. Jednak po tym, co zobaczycie przez niemal trzy godziny filmu spowoduje, że nie będzie to miało istotnego znaczenia.
Zastanawiałem się, czy warto pisać o czym jest film. W końcu chyba każdy to wie, przynajmniej każdy interesujący się kinem. Napiszę jedynie, że tytułowa "Zielona Mila" to droga w więzieniu dla skazanych na śmierć, którą podążają skazańcy wprost na krzesło elektryczne. Tam też dzieje się cała historia filmu (z małymi wyjątkami). Codzienne życie skazańców i strażników odmieni się, kiedy zawita do nich czarnoskóry olbrzym skazany na śmierć za zabójstwo młodych bliźniaczek. Pewno pomyśleć można: "jak można się nie zanudzić przez trzy godziny, oglądając cały czas tych samych ludzi w tym samym miejscu?". Otóż nie tylko się nie zanudzimy, ale jeśli nie zaczniemy płakać przed końcem filmu, to na pewno zaczniemy szlochać, kiedy już będzie się kończył. A to dlatego, że kiedy już poczujemy wyjątkowy klimat filmu, za nic w świecie nie możemy uwierzyć, że to koniec.
Największą zaletą "The Green Mile" są wspaniałe kreacje dosłownie każdego z aktorów. Poza zawsze doskonałym Hanksem występuje tu Davis Morse (myślę, że to jego życiowa rola), Bonnie Hunt oraz Michael Duncan. Dla większości z tych aktorów jest to najlepszy film w jakim zagrali. Piękny, smutny i zmuszający do refleksji. Obowiązkowa pozycja!