"Zielona Mila" opowiada o cierpieniu, poświęceniu, eee, dobroci, eee, współczuciu i pewnie jeszcze paru wałkowanych dziesiątki razy tematach. Hanks gra swoją stałą cierpiącą miną, reszta postaci też jest tak schematyczna jak tylko się da. I do tego strasznie nudne, postaci pozytywne to oczywiście wyprane z testosteronu aniołki, natomiast negatywne są tak złe jak tylko mogą być. Cały film nie ma żadnej wyrazistszej emocji, grrr. Zaletą pierwowzoru Kinga było to, że udało mu się "podrobić" styl przedwojennych pisarzy. Darabont nijak nie jest w stanie stworzyć takiego złudzenia. Czarno-białe postaci nie wystarczą, bo i przed wojną aktorzy grali ciekawiej.