O tym filmie moge powiedzieć jedno- miłe oglądadło. Kolorowo w dobrej obsadzie bez głębszych
wzruszeń, ot ładnie podany zwykły, niedzielny obiad. Może dać wrażenie obcowania z czymś
ważnym, ale to wyłącznie wrażenie. To taki folder na błyszczącym papierze, sugerujący, że pokazuje
coś istotnego. Miłe oglądadło, nic więcej.
Zgadzam się z tym, że to "oglądadło", jednak mam z tym filmem większy problem i z czasem odnoszę coraz większe wrażenie, że chyba trochę zawyżyłem ocenę, przyznając aż 4/10. Obejrzeć się go da, ma jakieś tam zalety (mysz - zdecydowanie najlepsza kreacja aktorska w całym filmie), tylko że to dzieło wręcz epatuje banałem, większość postaci jest tak papierowa, że można je ciąć nożyczkami, a do tego jest to żenująco ckliwy obraz.
Ostatnio przyszła mi do głowy jeszcze jedna rzecz: czy King umieszczając w swojej powieści scenę "ukarania" Percy'ego oraz złego więźnia chciał zrobić z Coffey'a postać niejednoznaczną, nadać pewnego "mroku" jego charakterowi? Nie czytałem, więc nie mam pojęcia, ale w filmie John jest do samego końca kreowany przez Darabonta na współczesnego Chrystusa. Trochę mi się to kłóci z wątkiem "kary", którą reżyser zdaje się rozumieć jako zasłużone wymierzenie sprawiedliwości - kuriozum, biorąc pod uwagę poważną konwencję.
Kuriozalny jest również jednoznaczny podział na dobro i zło - jak można łączyć to z tak poważną konwencją? Reżyser poszedł znacznie dalej niż twórcy blockbusterów o superbohaterach w swojej metodzie kreacji czarnych charakterów. W hollywoodzkich produkcjach tego typu antagonista jest zazwyczaj kompletnie niemoralny, ale za to charyzmatyczny i zazwyczaj odważny lub silny etc. W Zielonej Mili Percy okazuje się być tchórzliwą pipą (sceny egzekucji etc) - żenująca sztuczka i fałsz. Widz filmu Darabonta musi odczuwać silne i jednoznaczne emocje w stosunku do bohaterów... Jak można się na to nabierać?
Nie mam pojęcia, co Darabont zmienił w porównaniu do książkowej historii. Nie wykluczam, że powieść Kinga to równie beznadziejny chłam, ale w takim przypadku poważny twórca nie powinien się zabierać za ekranizację, albo dokonać zmian, które nadałyby filmowi jakąś wartość.