Filmowcy często potrafią zaskakiwać biorąc na warsztat karkołomny temat i wychodząc z
potyczki z nim obronną ręką. Już pokazali, że można półtorej godziny spędzić oglądając w
napięciu człowieka zamkniętego w trumnie, pokazując agentów rządowych walczących
ramię w ramię z synem szatana, a nawet potrafią z wielkiej, bezkształtnej galaretowatej
masy stworzyć przerażającego bohatera horrorów. Raz na jakiś czas niestety potrafią
również pokazać, jak bardzo kiepskim pomysłem było kręcenie danego filmu.
"Zniknięcie na siódmej ulicy" zaskakuje już samym pomysłem. Otóż w wielkim mieście,
pewnej nocy zaczynają znikać (w sensie dosłownym) wszyscy ludzie. Kilka ocalałych
osób próbuje przetrwać w nierównej walce z ... ciemnością. Tak - w największym skrócie
jest to film o ludziach walczących latarkami z plagą ciemności. Pomysł był dla mnie tak
dziwny i niefilmowy, że chciałem sprawdzić jak twórcy sobie z nim poradzili. Niestety - nie
poradzili sobie.
W fabule kuleje niemal wszystko. Ciemność zapada nagle i pochłania praktycznie
wszystkich od razu. Scenę później nasz bohater się budzi rano i wychodzi na dwór by
spostrzec że nikogo nie ma. Na dworzu jest jasno, piękny dzień, ulice są opustoszałe,
wszędzie leżą ubrania i pozostawione rozbite samochody. Nagle spada samolot - skąd,
dlaczego, czemu za dnia i przy niemal bezchmurnym niebie? Nasz samotny bohater w
wielkim mieście nie spotka żywego ducha. Spotka go dopiero trzy dni później na drodze
przebiegającej koło lasku, przy rzadszej i znacznie niższej zabudowie (jak się jednak
okaże bardziej sprzyjającej ludziom). Spotka go w nocy, trzymając kiepsko świecącą
latarkę w ręku i przechadzając się dość spokojnie, podczas gdy ciemności wystarczał
jaśniejszy półmrok by dopaść ofiarę.
Powyższy opis to dopiero ok. 20 minut filmu, a już zagrożenie płynące z całej sytuacji
znika. Ciemność wydaje się być zresztą dla bohaterów bardzo tolerancyjna, ponieważ ci
ciągle oświetlają nie siebie, a drogę przed sobą, biegają z ledwo działającymi latarkami i
nie myślą nawet o wyłączeniu niepotrzebnych urządzeń by zaoszczędzić paliwo
akumulatora, dopóki ten nie zasygnalizuje miganiem światła że jest na wyczerpaniu.
Może i jest to konwencja, ale gdy tak wygląda cały film to już się staje zwyczajnie
monotonne. Nie dość, że od początku filmu zastanawiałem się czemu zagrożenie
ominęło głównego bohatera, to z minuty na minutę coraz bardziej zastanawiało mnie jak
ta grupka mogła przeżyć całe dwa dni...
Pewnie wielu z Was widząc opis lub zwiastun zastanawiało się czym przedstawiona w
filmie ciemność się okaże. Niestety i tu czeka widzów rozczarowanie. Pojawia się kilka
teorii, które zresztą z tych samych ust zaraz zostaną uznane za mylne. Pozostają zatem
jedynie metafizyczne wyjaśnienia i do tego mocno dyskusyjne, nie mające żadnego
konkretnego podparcia w fabule typu np. anioł wprowadzający bohaterów w zaświaty, czy
chociaż biały gołąb. Jedynym pewnikiem jest słowo "Croatoan", które jest związane z
(nakreśloną także w filmie) historią zaginionej kolonii Roanoke, a którego znaczenia nie
znamy do dzisiaj. Zniknęli, bo wcześniej też już niknęli...
Pomimo miałkości i nieudolności całej tej historii, muszę przyznać że dwie rzeczy w
filmie nie zawiodły. Realizacja techniczna (zdjęcia, efekty, dźwięki) i przede wszystkim
aktorstwo. Chociaż cała fabuła traci wiarygodność w pierwszych 20 minutach filmu,
aktorzy walczą o swoje postacie, próbują je uwiarygodnić, sprawić by widz im uwierzył.
Szkoda tylko, że tak dobrych aktorów jak choćby Thandie Newton trzeba oglądać w tak
kiepskim filmie. Ten scenariusz niweczył ich wszelkie wysiłki.
Nie spodziewałem się, że "Zniknięcie ..." wypadnie tak kiepsko podczas seansu.
Oglądam wiele tanich i kiepsko wykonanych filmów, których fabuły często żerują na
znanych filmach. Jednak nawet wtedy filmy te mają początek, rozwinięcie i zakończenie,
w jakiś sposób nakreślone zagrożenie i jakieś efektowne sceny. "Zniknięcie ...." zaś jest
monotonne, pozbawione wyjaśnień i zakończenia, a efektowność scen ogranicza się w
sumie do nagłego włączania świateł i zaczerniania ekranu. Nawet aktorzy i wystarczający
budżet nie obronią takiej fabuły. Odradzam.
1/5