Nie wiem czy wy tez macie takie wrazenie ale ja pierwszy raz od wielu lat po wyjsciu z kina mialem wrazenie ze narescie obejrzalem naprawde bardzo dobry film, ktory napewno wejdzie do kanonu kina. Ta dawka własnego stylu i niepowatrzalnego klimatu która udało sie przeniesc Fincherowi na ekran po prostu powala! Wszystko jest takie jakie powinno: swietne otwarcie, wysmakowane zakonczenie, muzyka, obraz (most goldengate w mgle..), gra aktorów, brak patetyzmu, ale jednoczesnie sugestywne pokazanie okrutnego mordercy.... no i najwazniejsze rezyser tym filmem przekreslil obecna w kinie od poczatku lat 90. fascynacje seryjnymi mordercami jako w gruncie rzeczy fajnymi goscmi z "lekkimi" problemami, ktorzy sa zli bo mieli trudne dziecintwo, ale wrecz sie ich kocha bo sa inteligentni i koniecznie sa znawcami sztuki i koneserami wina - za to wlasnie rozliczenie sie z tym wizerunkiem fascynujacego mordercy jestem wstanie postawic nawet 9/10 temu filmowi!


PS Ciezko mi na razie sobie wyobrazic ze Fincher nie dostalby oskara za ten film... to by bylo smieszne patrzac na to kto i za co dostal oskara za rezyserie rok wczesniej