5 lipca do kin wchodzi nowa odsłona serii o przygodach Gru i Minionków. Jak wypada animacja "Gru i Minionki: Pod przykrywką" na tle poprzednich części popularnego cyklu? Czy warto zabrać pociechy do kina na przygody żółtych stworków? I czy starsi widzowie też będą mieli się z czego śmiać? Na te pytania odpowiada w swojej recenzji Maciej Satora. Co to jest: ukochane przez publikę, ma kształt Tic Taca i mówi w niezrozumiałym języku? Jeśli w pierwszym kroku myślisz z automatu o
R2-D2, to znak, że nie nadążasz za pędem informacyjnym i nowymi idolami pokolenia Alfa. Dorosły człowieku, czas uznać panowanie Minionka; bohatera zbiorowego, rozbitego na tłum jednakowo łysych łepetyn. Pocieszne, bananopodobne stworzonko, którego maskotkowa wymiarowość, komiczna hybryda językowa i slapstickowy genotyp tworzą postać idealną; dla widzów, dzieciaków i kieszeni korporacyjnego merchandise’u.
Każdy rodzic dzieciaka z grupy "5-10-15" jest z Minionkiem za pan brat. Widzi go na ekranie telewizora i na półce z zabawkami, na dziecięcym t-shircie i kołdrowej poszewce, słyszy z ekranu smartfona czy głośnika ukrytego w bebechach plastikowej figurki. Większość skrycie go nie znosi; jego irytujący głosik i głupawy żart sytuacyjny męczą swoimi częstotliwościami rozstrojone codziennymi obowiązkami nerwy. Rodzic jest więc z Minionkiem w konflikcie, ale akceptuje go, wiedząc, że Minionek w końcu z jego życia zniknie – opuści objęcia dziecka najpóźniej wtedy, kiedy opuszczają je naklejki z piłkarzami czy błyszczące karty kolekcjonerskie. "W końcu i na Minonka przyjdzie czas" – myśli rodzic i w tej myśli odnajduje wytchnienie. To jednak nadzieja, która nie bierze pod uwagę specyfiki pokoleniowej przemiany. Myślałem o tym, gdy na premierze "
Minionków: Wejścia Gru" widziałem tłumy licealistów i studentów ubranych w eleganckie garnitury; chłopaków i dziewczyny nadających filmowi prestiż rodem z gali canneńskiego otwarcia. Seans nowej (wówczas) odsłony serii studia Ilumination stał się dla nich okazją do wyrażenia własnej podmiotowości oraz zaznaczenia pokoleniowej odrębności "nowego widza". Takiego, który zrezygnował z cynizmu na korzyść szczerego entuzjazmu, braku kompleksów i bezwstydnej zabawy na "bajce dla dzieci".
Najnowsza odsłona cyklu nie sprowokowała co prawda podobnej oddolnej kampanii, choć w gruncie rzeczy ta pasowałaby do filmu jeszcze lepiej – tym razem to (w końcu!) jednoznacznie dojrzalsza refleksja. Fabuła "
Gru i Minionki: Pod przykrywką" konsekwentnie realizuje założenia serii, każdorazowo radykalnie zmieniającej swoje status quo. W najnowszej odsłonie
Gru, dawny arcyłotr, podejmuje pracę w sekretnym policyjnym wywiadzie. Niegdyś nieudolnie siał zło i zniszczenie, teraz pomaga wsadzać do paki celebrytów lokalnego światka przestępczego. Nasz (anty)bohater zna ich jeszcze z czasów edukacji w Szkole Złoczyńców, a nadchodzący zjazd absolwentów staje się zarówno okazją do rozliczeń żenującej przeszłości, jak i ujęcia dawnego prześladowcy, Maxime’a Le Łotra (lub, jak kto woli, Karakan-Mana). Satysfakcja z udanej obławy okazuje się jednak chwilowa; Le Łotr z pomocą armii karaluchów ucieka z więzienia, a rodzina Gru, objęta od teraz programem ochrony świadków, musi raz na zawsze opuścić ukochane miasteczko. Nowy cel: zniknąć, zaszyć się, znormalnieć i poświęcić rodzinie, powiększonej niedawno o osobę kapryśnego Gru Juniora. Koniec szaleńczych niebezpieczeństw, czas na cementowanie więzów i głęboki oddech prawdziwym życiem.
Ekscentryczna rodzinka modelu 2+4(+3 Minionki) trafia do miejscowości Mayflower, nadmorskiego kurortu dla jednoosobowych finansowych potentatów, definiowanych przez polówki Lacoste, kawior na śniadanie i członkostwo w prestiżowych klubach golfowych. Familia funkcjonująca od teraz pod fikcyjnymi tożsamościami rodziny Cunninghamów musi odnaleźć się w siatce burżuazyjnych zależności. Rutyna ryzykownych potyczek z bandziorami wyparta zostaje przez strategiczne stawianie kroków w nowej bogolskiej socjecie. Komponent (z braku lepszego słowa) "obyczajowy" jest nieustannie zderzany z zewnętrznymi zagrożeniami i przyciągającymi młodego widza konwencjami: życie rodzinne przeplata widmo zemsty Le Łotra, migawki z korporacji owładniętej setkami Minionków albo złodziejskie aspiracje mieszkającej po sąsiedzku Poppy, która raz po raz przypominać będzie protagoniście o jego zarzuconej pasji do ludzkiej krzywdy.
Całą recenzję autorstwa Macieja Satory przeczytacie TUTAJ. "Gru i Minionki: Pod przykrywką" - recenzja