FilmWeb: Czy Adam Miauczyński, Pana zdaniem, jest świrem?
Marek Kondrat: W pewnej ograniczonej formie jest świrem podobnie jak każdy z nas. Adam Miauczyński kokietuje nas trochę swoim świrem, to znaczy mówi o sobie w ten sposób, ale czy jest nim o tym będziemy musieli zadecydować sami. Na ile odnajdziemy w sobie zestaw cech Adama, na ile fobiczne jego życie będzie nam bliskie, czy za każdym razem wstajemy z łóżka aby zmienić świat, czy też boimy się, że będzie on wyglądał dokładnie tak samo jak dnia poprzedniego, czy te obawy nam nie towarzyszą i czy w nas samych nie ma wystarczających pokładów świrowania. Zresztą 'świr' jest wyrazem zmiękczającym, określeniem stanu, w który autor nie chce się prawdopodobnie wprowadzić. On ucieka przed chorobą. Świr jest rodzajem zakręcenia, jest synonimem nie pogodzenia się z ustalonymi normami społecznymi, wykrzyczanym buntem przeciwko własnej pozycji w świecie.
Przyznam się, że w tej chwili trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Chętnie sam na nie sobie odpowiem, ale dopiero po tym jak zobaczę reakcję widzów na film.
FilmWeb: Ciekaw jestem jak wyglądała praca nad filmem. Czy grając Adama trzymał się Pan wiernie scenariusza, czy też pozwalał sobie na improwizacje, wzbogacał treść filmu własnymi pomysłami?
Marek Kondrat: Absolutnie nie.
Koterski jest autorem, który komponuje swój tekst latami. Nad scenariuszem do
"Dnia świra" pracował ponad 3 lata. Ostateczną formę ma niezmienną, zawsze, taka jest jego zasada. Aktor rozpoczynając prace na planie jego filmu otrzymuje zatem tekst, którego nie może zmienić, nie może w nim nawet przesunąć w nim przecinka.
Scenariusz do
"Dnia świra" jest tekstem specyficznym, trudnym do zarania. Sposób w jaki wypowiada się Adam - nerwowy, potoczysty, jest wbrew pozorom precyzyjnie skomponowany. Układ słów jest specjalnie wybrany przez
Koterskiego i aktor nie może kwestii wypowiedzieć swoim słowami w zależności od różnych emocji, jak to się zdarza przy innych filmach. Jest to niewątpliwie ograniczenie, ale jest to również wyzwanie dla mnie jako aktora.
Nie zapominajmy, że Adam Miauczyński to postać, która ma całą masę pierwowzorów. Byłem pierwszym aktorem, który wcielił się w tego bohatera (
"Dom wariatów" 1984 r.) i mam tę postać cały czas w sobie. Na ekranie wcielam się w nią po 20-letniej przerwie, ale nie miałem żadnego problemu, żeby ponownie zagrać Adama. Ta postać przenika do psychiki aktora, tego się nie da opowiedzieć. Tego się nie da machnąć lewą reką. Grając w tym filmie wychodziłem z domu i wracałem do niego dokładnie w tym samym stanie - jako ta postać Adam Miauczyński, człowiek obdarzony jego losem.
Koterskiemu udało się stworzyć świat i bohatera, w które 'wszedłem' całkowicie. Wydaje mi się, że niewielu jest filmowców na świecie zdolnych zrobić coś takiego.
Praca nad scenariuszem, co już powiedziałem, trwała 3 lata. Przez ten czas
Koterski mnóstwo rzeczy z tekstu usunął, część dodał. Wiele osób mówi mi, że
"Dzień świra" mógłby być obszerniejszy, że jest w tym filmie miejsce na dodatkowe sceny komediowe, ale moim zdaniem to co zawarte zostało w filmie idealnie oddaje stan duszy, umysłu głównego bohatera. Jeśli obraz byłby bardziej rozbudowany to wszystko mogłoby się gdzieś rozmyć.
Zresztą Adam Miauczyński jest postacią specyficzną. Niby jest to bohater współczesny, ale nie jest to osoba, na której życiu należy się wzorować. Wydaje mi się, że Adama można najlepiej określić słowem - prawdziwy.
To nie jest bohater dydaktyczny, który powie jak żyć, tak naprawdę to trudno się wzorować na jego losie, ale jest prawdziwy. To inteligent, który mówi o sobie szczerze, często obrazoburczo, ale i autoironicznie. Jest krytyczny wobec samego siebie.
Koterski w stosunku do swojej postaci, którą można podejrzewać, że jest bardzo autopsyjna, jest bardzo krytyczny. Adam barcza środki masowego przekazu nowomową, fałszem, prywatą rządzących, wszystkim co najgorsze a jednocześnie sam posługuje się językiem niezwykle wulgarnym. Kiedy mówi w offie, jest ze sobą sam, jest obsceniczny, kiedy pracuje mówi trzynastozgłoskowcem. To jest dowód autoironii, o której mówiłem, tej najlepszej warstwy w inteligencie, bowiem krytycznosć wobec własnej osoby to cecha, na którą tylko niewielu z nas może się zdobyć.
FilmWeb: Wiele miesięcy temu zanim rozpoczął Pan prace nad filmem mówił Pan o swojej roli, że będzie to 'inteligencki skowyt'. Czy mógłby Pan rozwinąć tę myśl?
Marek Kondrat: Adam jest człowiekiem, który urodził się w rodzinie inteligenckiej, ma wyższe wykształcenie zatem przynależy do pewnej grupy społecznej, pewnej kasty. Ta kasta w polskich warunkach nigdy nie była pieszczona, była krytykowana np. w
"Weselu" Wyspiańskiego, nie ma swojego forum, nie ma wpływu na ludzi w Polsce. Adam jest nauczycielem, czyli przedstawicielem najbardziej sponiewieranego i niedocenianego zawodu w naszym kraju. Za swoją pracę otrzymuje psie pieniądze, a uczniowie nie szanują ani jego, ani wiedzy, którą chce im przekazać, co udowadniają głośnym pierdzeniem na lekcjach.
Adam wyje więc z rozpaczy. Czuje jak się jak pacjent w tym kraju. Inteligent jest zawsze człowiekiem z jakimś bólem. Nie może się odnaleźć we współczesnym świecie. Otaczają go ludzie prości, głupi, niedouczeni, którzy popychają go w sklepie, zjeżdżają po schodach na rolkach z wielkim hukiem, kiedy coś tworzy itp. itd. Adam jest sam pośrodku masy ludzi nieczułych, i niewrażliwych. Nikt go nie rozumie, z nikim nie może się dogadać i wyje z bólu i rozpaczy. To jest właśnie ten 'inteligencki skowyt', o którym mówiłem.
Oczywiście Adam szuka winowajcy, osoby, która uczyniła go tym czym jest. Znajduje go w matce, którą obarcza za wszystkie swoje niepowodzenia i nieszczęścia, za gen, który mu przekazała i drogę, którą mu wyznaczyła.
FilmWeb: Do roli Adama Miauczyńskiego wraca Pan po prawie 20-letniej przerwie, bo wtedy właśnie powstał
"Dom wariatów". Kiedyś wspomniał Pan, że ciągle nosi w sobie tę postać, dlaczego więc ostatnio dwukrotnie w Adasia wcielał się
Cezary Pazura?
Marek Kondrat: Działo się tak dlatego, że ja świadomie unikałem kolejnego spotkania z tą postacią.
Koterski za każdym razem kierował scenariusz najpierw do mnie, jednak ja po prostu nie chciałem ponownie grać Miauczyńskiego. To postać, która straszliwie mocno przenika do mojego "ja" i szczerze mówiąc, uciekałem przed nią ze strachu, bo koszty psychiczne tej roli były dla mnie za pierwszym razem ogromne. Ale dojrzałem i postanowiłem jednak zmierzyć się z nią ponownie.
Kolejne odsłony Miauczyńskiego to jakby kolejne etapy życia samego reżysera, ewoluujące z wiekiem jego własne fobie i żale. To swoisty flirt
Koterskiego z publicznością, bo w każdej kolejnej odsłonie poznajemy jego samego z innej strony; jest to ciągle ten sam bohater, osadzony tylko w innych realiach. Z
"Domu wariatów" Koterski przenosi go do łódzkiego mrówkowca zobrazowanego z
"Życiu wewnętrznym", gdzie bohatera otaczały takie ikony owej blokowej rzeczywistości jak zsyp, odrapana winda, mały fiat na cegłach. Nastepnie reżyser przeniósł go do bardziej obrazoburczego, erotycznego świata i tak powstało
"Porno". Potem przeszedł do swojego zawodu, kiedy pokazywał siebie w
"Nic śmiesznego"; potem się zakochał (
"Ajlawju") itd. Wszystko to stanowi pokaźny fragment jego życia, oczywiście odpowiednio przetworzony. Stworzony w ten sposób bohater przeprowadza widza przez całe życie reżysera. Jest pewnie wiele takich osób, które są z nim od poczatku do końca, w każdym etapie. Jednocześnie równie dobrze można oglądać tylko jeden z nich. Więc nie chodzi tu o rolę aktorską, nieważne czy gram Adasia ja,
Pazura, czy ktoś inny. Ważna jest postać sama w sobie, jest zawsze tym samym Miauczyńskim.
FilmWeb: Skoro już jesteśmy przy
Marku Koterskim, na festiwalu w Gdyni powiedział on, iż
"Dzień świra" to najbardziej zakręcony scenariusz, jaki kiedykolwiek napisał, posuwając się aż do granic twórczej wolności. Czy odczuwał Pan to pracując nad rolą?
Marek Kondrat: Ależ oczywiście. Mamy tu bowiem do czynienia z dniem człowieka, który nie wybiera zdarzeń, jakie go spotykają, pokazuje się więc wszystko - i to jak się myje, jak je, jak się załatwia, jak spotyka innych ludzi, co do nich mówi. To zapis artystyczny, choć ja nigdy nie spotkałem się z rolą, w której musiałbym podcierać się tyle razy co tutaj. Taka rola to nie jest zadanie łatwe, zawsze powoduje to pewien opór wewnętrzny. Poza tym bohater jest pełen sprzeczności - niby posługuje się trzynastozgłoskowcem, ale w chwilach gdy coś komentuje albo z kimś rozmawia, jest wręcz wulgarny. Obarcza środki masowego przekazu za propagowanie złego języka, a tymczasem jego własny pozostawia wiele do życzenia.
Filmweb: A czy czasem, czytając scenariusz nie myślał Pan, że jest zbyt osobisty, albo czy pewne sceny nie budziły w Panu reakcji typu: "nie, to nie jest mozliwe!"?
Marek Kondrat: Pewnie, że tak. Ale dyskusja z
Koterskim o jakichkolwiek zmianach byłaby tylko walką z wiatrakami. Jak już wspomniałem, w momencie, gdy ktoś przez 3 lata boryka się na papierze z własnym życiem i z takim bohaterem, to trudno ulegać sugestiom. Tym własnym "ja" i tak trzeba się wtedy podzielić z mnóstwem ludzi: producentem, operatorem, nie mówiąc już o aktorach. Każdy chce wyrwać coś dla siebie, a twórcy jest strasznie ciężko się tym dzielić, bo każdy wprowadza do filmu swój zupełnie odmienny klimat. Tu jest zakodowana cała trudność. I dlatego znów postanawiam sobie, że więcej nie zagram tej postaci.
FilmWeb: Podsumowując temat
"Dnia świra" - jestem pewien, że widzowie nie przejdą obok niego obojętnie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, każdy przynajmniej go skomentuje, jesli nawet mu się nie spodoba. To dobrze. Ja życzę Panu udziału w jak największej ilości filmów, które skłaniają ludzi do myślenia. I przy okazji chcę zapytać o dalsze plany. Po premierze obrazu
"Pieniądze to nie wszystko" mówił Pan, że chciałby zrobić film o miłości dojrzałych ludzi...
Marek Kondrat: Już mi chyba przeszło (smiech). I nie wiem, co będzie się działo dalej, nie mam konkretnych planów. Zresztą udział w takim filmie jak
"Dzień świra" sprawia, że poszukuje się rzeczy naprawdę wyjątkowych, zresztą jestem już na tyle dojrzały, by nie mieć ochoty grania we wszystkim, co się nawinie. Używam poważnego sita przy wyborze, a że wszyscy dobrze znają obecny stan polskiej kinematografii, wiadomo powszechnie, że nie ma tych propozycji aż tak wiele. Ostatnio, po 7 latach przerwy powróciłem do teatru - gram w sztuce "Kto się boi Virginii Woolf" w warszawskim Teatrze Powszechnym. Sprawia mi tą ogromną przyjemność i na razie wystarcza.
FilmWeb: Wspomniał Pan o polskiej kinematografii - temat to ostatnio gorący. Likwidowany jest Komitet Kinematografii, Stowarzyszenie Polskich Filmowców pracuje nad własnym projektem - jak Pan mysli, do czego to wszystko doprowadzi? Często spotykam się z opinią, że aktorzy chcą grać w filmach młodych twórców, debiutantów, ale tych filmów jakoś nie widać.
Marek Kondrat: Myślę, że nie jest z tym aż tak źle, niezależne produkcje pojawiają sie coraz częściej. Ale my wolimy narzekać i siedzieć z założonymi rękami. Prawda jest taka, że nie ma takich ludzi na swiecie, którzy wydając pieniądze na kino, nie chcieliby ich odzyskać. Jesli są, to są to altruiści, prawdziwi wariaci. Cały ten skomplikowany, ale znakomicie sprawdzający się system fifnansowania stworzyły Stany Zjednoczone. W Europie jest już ciężej - kin nie ma aż tak dużo i widzów tak wielu, by móc bez problemu zwrócić poniesione nakłady. W Europie stać nas na to, by opowiadać tylko i wyłącznie o człowieku. Filmowcy muszą zapomnieć o technice i szukać treści.
Według mnie twórcę młodego i starego rózni tylko punkt widzenia na te same sprawy. Forma takich opowieści wiąże się z pieniędzmi, więc nieuchronnie będzie to prowadziło do sytuacji, w których filmy ogladane przez masową publiczność bedą zarabiały na filmy określane jako artystyczne. Tak jest na całym świecie. Trudno więc, by w Polsce było łatwiej, inaczej. Tak było może kiedyś, ale ta sytuacja, kiedy to Państwo dawało pieniądze, już się nie powtórzy. Film to droga zabawa i na nią trzeba znaleźć pieniądze a potem je odebrać, by móc pobawić się ponownie. Musimy się tego nauczyć.
Rolą filmowców jest po prostu robić dobre filmy. Musimy się przede wszystkim nauczyć tworzenia dobrych scenariuszy, bo to jest nasza "pięta Achillesowa". Forma jest rzeczą drugorzędną, najważniejsza jest bowiem ta pisana treść. Formę mamy opanowaną - mamy świetnych operatorów, reżyserów, aktorów.
Filmeb: Dziekuję za rozmowę.