Cieszyn, miasto otwarte - relacja z festiwalu Era Nowe Horyzonty

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Cieszyn%2C+miasto+otwarte+-+relacja+z+festiwalu+Era+Nowe+Horyzonty-17915
Cieszyn, Cieszyn i po Cieszynie. Wielkie święto kina dobiegło końca. Do miasta na granicy polsko-czeskiej przygnało dziennikarzy, kino maniaków i nastolatków z całej Polski. W Cieszynie po prostu należało być.

10 dni, 6 ekranów, ponad 300 filmów, tysiące widzów. Upał, czy deszcz widzowie tłumnie okupywali sale kinowe, nierzadko siedząc na schodach i dostawionych krzesłach. Cieszyńskie życie toczyło się własnym rytmem. Rano śniadanie, 4-5 seansów w klimatyzowanych salach, w przerwach błyskawiczne posiłki, a wieczorem imprezy w Klubie Festiwalowym. Szybkie przejście z jednego kina do drugiego ułatwiały specjalne festiwalowe autobusy i otwarta granica. Organizatorzy i władze miasta zrobiły wszystko, co w ich mocy, aby ułatwić i uprzyjemnić życie uczestnikom imprezy.

Zawód sprawiły filmy, słabsze niż na poprzednich edycjach festiwalu. Pojawiały się głosy, że zwłaszcza wśród najnowszych produkcji brakuje filmów wybitnych. Rozczarowały pewniaki takie jak najnowsze dzieło Von Triera czy Herzoga. "Złe wychowanie" Almodovara podobało się znacznie mniej niż "Porozmawiaj z nią" prezentowane dwa lata temu. Najciekawsze okazały się filmy nieznanego szerokiej publiczności Węgra Beli Tarra, który miał w Cieszynie swoją retrospektywę, a także pozycje repertuarowe takie jak rosyjski "Powrót". Natomiast filmy pokazywane w cyklu Panorama Kina Światowego czy Odkrycia Korei budziły różne emocje, nierzadko dzieląc widzów. Jednym podobał się amerykański "Ken Park" – opowieść o pustej egzystencji nastolatków w pornograficznym sosie – inni natomiast zupełnie ją odrzucali. Podobnie oceniono cykl "Cremaster", zachwycano się jego epickością lub krytykowano za zmanierowanie. Prawie jednogłośnie podobały się filmy z cyklu Nocne Szaleństwo. Widzowie odbierali je zgodnie z intencją organizatorów – jako zabawę kinem i gatunkami. "Sometimes happy, sometimes sad" olśniewało barwnością i przepychem, "Ichi the Killer" budził odrazę brutalnością, trylogia obrzydliwości Petera Jacksona ("Przedstawiamy Feeblesów", "Zły smak" i "Martwica mózgu") prowokowała mdłości, a "36ta Komnata Shaolin" śmieszył.


Ucieczka z kina "Piast"
Zdarzało się, że filmy nie podobały się lub nudziły, więc widzowie opuszczali salę w trakcie projekcji. Dyskretnie. Wszystkich pobiła Marysia Sadowska, piosenkarka. Bez skrępowania wskoczyła na scenę teatru i wyszła. Pewnie śpieszyła się na imprezę do Klubu Festiwalowego. Lepsze jednak ciche opuszczenie kina, niż hałasowanie, komentowanie i szeleszczenie w oczekiwaniu na koniec seansu. A na to często narzekano.
Z wejściem z kolei czasami były kłopoty. Widownię kinową podzielono na dwie części – dla posiadaczy karnetów i biletów. Gdy kończyła się pula miejsc przeznaczonych dla "karneciarzy" nikt więcej nie był wpuszczany. Wzbudzało to rozczarowanie i frustrację, która często skrupiała się na bogu ducha winnych pracownikach obsługi. Na tablicy stojącej przed Teatrem im. Mickiewicza, zwanej Hyde Parkiem, pojawiały się pełne złości listy tych, którzy nie dostali się na wybrane seanse na seanse. Choć często nie mieli czego żałować.


Zlikwidować Kutza
Wszystkie filmy konkursowe, a także retrospektywy poprzedzało przemówienie. Konkursowe pozycje zapowiadali między innymi Roman Gutek, Jakub Duszyński oraz Szymon Holcman.
Przed projekcjami filmów Antonioniego i Tarra przemawiali krytycy, znawcy twórczości danych reżyserów. Niestety często opowiadali całą fabułę oraz zakończenie filmów, co budziło irytację widowni. "Nikt mnie nie zastrzeli, przecież to nie premiera filmu" bronił się Wojciech Kocołowski wyraźnie zdziwiony reakcją przed projekcją "Zawodu: reporter". Zastanawiałam się, dlaczego przemowy odbywały się przed filmem, zamiast po nim. Być może organizatorzy uznali, że Antonioni i Tarr to zbyt trudni twórcy dla młodej widowni i trzeba jej objaśniać ich filmy? Jeśli tak, mieli nosa. Wielu widzów, bez śladu zażenowania przyznawało się do tego, że zasnęli na filmach Mistrza, jak mówi o Antonionim Roman Gutek, lub też gorączkowo zadawali pytania typu: "Dlaczego główny bohater "Zawodu: reporter" chciał się pozbyć swojej tożsamości?". Może widzowie ci trafili do kina Akademickiego przypadkowo? Po zakrapianej nocnej imprezie w klubie wiele mogło się pomylić. Jak choćby nazwisko reżysera, które przekręcano na "Antonini". W sumie, co za różnica.
Popularnością nie cieszyły się filmy znakomitego polskiego reżysera Kazimierza Kutza. Niektórzy nawet mieli pretensje, że zamiast "Soli ziemi czarnej" czy "Perły w koronie" nie ma powtórki któregoś z innych filmów festiwalowych. Stojący obok mnie w kolejce przed wejściem do Teatru, na oko siedemnastolatek, dobitnie stwierdził, że najbardziej przerąbane mają ci, którzy chodzą na "Sławę i chwałę" .


Hafciarki górą
Nieoficjalnie dowiedziałam się, że do konkursu trafiły najsłabsze z zakupionych obrazów.
Być może inaczej nie miałyby dużej widowni. Tymczasem na pokazach konkursowych najczęściej był komplet. Największe emocje wywołały, o dziwo, filmy francuskie. Eksperymenty z formą, brak fabuły, hermetyczność i duża dawka brutalnych i/lub erotycznych scen nie przekonały cieszyńskiej publiczności. Dwa ostatnie miejsca zajęły najostrzejsze filmy - "Anatomia piekła" i "Twentynine palms". Pierwszy, ostry i przewrotny manifest feministyczny z gwiazdą filmów pornograficznych Rocco Silfredim w roli głównej, podobał się niewielu. Z drugiego, filmu drogi (donikąd) wychodzono tłumnie. W trakcie projekcji, gdy główny bohater zwierzył się partnerce, że chciałby "by ich rozmowy były bardziej logiczne" posypały się brawa. Tak właśnie reagowano na oglądane filmy - oraz wszystko co się działo podczas festiwalu – spontanicznie i żywiołowo. Choć czasem za ostro. Krzywo puszczona taśma – brawa. Niezsynchronizowane napisy – złośliwy chichot.
Wygrał, co było do przewidzenia, również francuski "Brodeuses", najbardziej klasyczna w formie, ciepła opowieść o przyjaźni dwóch hafciarek – ciężarnej nastolatki i starszej kobiety, która właśnie straciła syna. Widać, że widownia – nawet festiwalowa – nie lubi ciężkich, mrocznych klimatów, woli pogodne opowiastki z happy endem. Na drugim miejscu uplasował się amerykański "The Time we killed" czarno-biały pamiętnik pogrążonej w depresji pisarki.


Telefon
Prawdziwą plagą podczas festiwalu były telefony komórkowe. Przed każdą projekcją pojawiał się napis – i to w kilku językach – z prośbą o wyłączenie komórek. I wyłączano, ale tylko dźwięk. Światełka we wszystkich kolorach tęczy rozświetlały kinową ciemność. Duży ekran często przegrywał z małym ekranikiem. Nawet w Kościele Jezusowym podczas koncertu Jocelyn Pook było widać świecące komórki. Niestety w Cieszynie znalazło się wielu uczestników, którzy najwyraźniej uznali, że samo bycie na festiwalu wystarczy. I że filmy to sprawa drugorzędna. Życie festiwalowe toczyło się też poza salami kinowymi. Klub Festiwalowy rzadko pustoszał. Po Rynku szwendały się malownicze grupki młodych ludzi, z butelką piwa w ręku, ze smyczą (na której wisiał karnet) na szyi. Okupowali ławki lub siadali na bruku. Cel – zostać zauważonym. Podstawą cieszyńskiego lansu była też płócienna festiwalowa torba, jakby od niechcenia noszona na ramieniu oraz mina i komentarze w tonie znawcy filmu, przynajmniej przyszłego Jerzego Płażewskiego czy Andrzeja Kołodyńskiego. Przyjazd do Cieszyna jest w modzie, niestety zwłaszcza wśród zesnobowanych pseudointelektualistów. Narzekano na ich brak obycia i kultury przez cały czas, także na internetowym forum festiwalowym.

Trudno jednak nie przyznać, że takie imprezy jak Era Nowe Horyzonty są potrzebne.
Nawet jeśli filmy czy publiczność nie są pierwszorzędne, to festiwal stanowi cudowną odskocznię od amerykańskiej papki, która od lat zalewa rodzime kina. Chyba lepiej zasypiać na Antonionim niż ekscytować się kolejną częścią "American Pie".

A jak wam podobał się festiwal? Czekam na wypowiedzi na forum lub maile.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones