Europa i reszta świata na festiwalu w Wenecji

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/Europa+i+reszta+%C5%9Bwiata+na+festiwalu+w+Wenecji-54253
Minęła połowa 66. Festiwalu w Wenecji, Mostra Internationale di Venezia. Za wcześnie jeszcze na podsumowania i wnioski, ale wystarczająco dużo filmów i wrażeń, by podzielić się nimi już teraz. Specjalnie dla nas, Urszula Śniegowska, członek weneckiego jury, opowiada o najciekawszych propozycjach festiwalu. Miłej lektury.


Niestety, tak jak się spodziewałam, w trzech najważniejszych sekcjach festiwalu: Konkursie głównym, Orizzonti,  Giornate degli Autori, filmów potencjalnie ciekawych jest mnóstwo, tak że o wyprawie do Wenecji w celu turystycznym nie może być mowy.

Największym wydarzeniem medialnym w ramach sekcji Giornate degli Autori, filmów wielkich autorów, twórców o rozpoznawalnym charakterze pisma, organizatorzy starali się uczynić "Desert Flower", film biograficzny, oparty na historii Waris Dirie, Kopciuszka z Sahary, prostej dziewczyny z Etiopii, która, zauważona w McDonaldzie przez słynnego fotografa poszukującego nowych twarzy, została jedną z najsłynniejszych modelek. Historia ta jest o tyle nośna, że zgodnie z tamtejszą tradycją dziewczyna poddana została zabiegowi wycięcia łechtaczki i w wieku szesnastu lat sprzedana sześćdziesięciolatkowi za żonę. Udało jej się uciec od rodziny i przemierzyć na piechotę Saharę, by schronić się w Mogadiszu u babki, która wysłała ją do Londynu na służbę. Wydawało się, że film okaże się feministycznym manifestem. Tymczasem autorka, Niemka, Sherry Hormann wpadła w pułapkę. Niestety nie ustrzegła się post-kolonialnego etnografizmu w relacji z etiopskich epizodów życia Dirie, ani nie zachowała realizmu, opisując jej życie w Londynie. Afryka saharyjska, skąd uciekła Dirie, została przedstawiona za pomocą zdjęć tak wymuskanych, scenografii dopracowanej do najdrobniejszych szczegółów i dokładnej charakteryzacji, że - wbrew intencji autorki - zdaje się krajem miodem i mlekiem płynącym. Wydaje mi się, że w ważnych społecznych kwestiach (tu: batalia przeciwko okaleczaniu kobiet) często film fabularny ponosi porażkę, skoro ze względu na sam fakt zatrudnienia aktorów, scenografów i charakteryzatorów  upiększa rzeczywistość. Popularyzując temat, spłyca go jednocześnie i czyni mniej wiarygodnym. Chętniej obejrzałabym więc dobrze zrealizowany dokument o Waris Dirie.

Temat relacji Europa - reszta świata zupełnie inaczej ujmuje "White material" Claire Denis (ur. 1946), reżyserki, która jak wielu Francuzów tego pokolenia wychowała się w byłych koloniach i doświadczenie to ukształtowało ją na zawsze. Nic więc dziwnego, że filmów takich powstało kilka. Na początku tego roku na francuskie ekrany wszedł film "Barrage contre le Pacifique", ekranizacja wspomnień Marguerite Duras z Indochin, wyreżyserowana przez pochodzącego z Kambodży Rithy'ego Panha. Właścicielka plantacji wbrew historii i przeciwnościom losu i własnej rodzinie za wszelką cenę próbuje pozostać w kraju, który nagle, wraz z uzyskaniem niepodległości, stał się obcy, a dotychczasowe otoczenie i służba - najbardziej zaciekłymi wrogami.
Claire Denis porusza właściwie ten sam temat, z tym, że akcja filmu dzieje się w nieokreślonym kraju w Afryce, gdzie właścicielka plantacji kawy, Maria Vial próbuje nie poddać się dyktaturze dziecięcych band siejących spustoszenie i zmuszających Francuzów do powrotu do Europy. Najważniejsza jest tu postać kobiety, silnej, nieugiętej, przywiązanej do ziemi, prawdziwej egalitarianki. Oglądamy ją z bliska, niemal subiektywną, rozedrganą kamerą, co pozwala odczuwać jej determinację, nadzieję, rozpacz.

Na pewno wiele obie bohaterki zawdzięczają charyzmie i specyficznej urodzie odtwórczyni głównych ról w obu filmach, Isabelle Huppert (u Claire Denis towarzyszy jej między innymi Christopher Lambert), jej wyjątkowo bladej karnacji, burzy rudych włosów, energii i determinacji wyrażanej w każdym ruchu.

"White material" (biała kobieta w Afryce walczy z uprzedzeniami) to w jakimś sensie odwrotność "Desert Flower" (czarnoskóra piękność w początkowo nieprzyjaznym Londynie). Dwa ciekawe portrety kobiet, choć oba oparte na faktach, tak bardzo odmienne w wymowie.

Jeszcze raz temat Afryka-Europa powrócił w filmie "Harragas" Algierczyka Merzaka Allouache. Historia trojga młodych ludzi, którzy po raz trzeci próbują małą łódką przedostać się przez Morze Śródziemne do Hiszpanii. Oczywiście napotykają liczne przeciwności: pazernego przewoźnika, samobójstwo przyjaciela, dociekliwego policjanta, podejrzanego fanatyka. I znów przykład niedoskonałości kina fabularnego w przedstawianiu faktycznych dramatów dzisiejszego świata. Powstaje wrażenie, że lepiej byłoby użyć kamery w celu dokumentalnym, niż kazać odtwarzać aktorom dramat, który jest im z gruntu niedostępny.

Festiwal wenecki obfituje w filmy dokumentalne. Większość z nich, przynajmniej te najważniejsze to propagandowe wypowiedzi o powiązaniu polityki z ekonomią. I sztuką - stąd obecność na czerwonym dywanie przed pałacem festiwalowym bohatera nowego filmu Olivera Stone'a "South of Border" (Za południową granicą), Hugo Chaveza. Stone, który nie po raz pierwszy daje się ponieść emocjom w swojej opowieści, na fali nienawiści do George'a W. Busha posuwa się aż do przyjaźni z lewicowymi przywódcami Ameryki Łacińskiej. Z Chavezem gra w piłkę nożną, z Evo Moralesem żuje liście koki, z bratem Fidela Castro rozważa zniesienie embargo, wciąż pod flagą z wizerunkiem wiecznie młodego Che. Wolność słowa w USA nie zna granic, to wspaniale, ale wyrażając  stronniczość czy zauroczenie politykami (niezależnie jakiej strony), twórca kompromituje się w oczach świadomego widza, staje się manipulatorem takim samym jak oficjalne media.

Podobnie jednostronny wywód przeprowadza konkursowy "Capitalism: A Love Story" Michaela Moora. Oczywiście udowodnić, że kapitalizm jest zły, jest dosyć łatwo. Liczby (14000 zwolnień dziennie) mówią za siebie. Moore staje się bohaterem wszystkich lewaków. Zastanawia mnie jednak, jaki film mógłby zrealizować, gdyby przyszło mu żyć w socjalistycznej Wenezueli Chaveza. Obaj twórcy Stone i Moore pracują tak, jakby nie zdawali sobie sprawy, że nie wymyślono jeszcze trzeciego systemu polityczno-ekonomicznego.

Najciekawszym z dokumentów politycznych jest zdecydowanie "Videocracy" Erika Gandiniego, Szweda włoskiego pochodzenia, choćby dlatego, że mówi o manipulacji mediami z europejskiej perspektywy. Zastanawia fakt, że film autora "Surplus: Terrorized into Being Consumers" prezentowany jest jako wydarzenie specjalne, czyli bez szansy na nagrody. Czyżby dlatego, że wprost atakuje działalność Silvio Berlusconiego, prymitywizm jego ludzi i bezwzględność metod a przede wszystkim niski poziom włoskiej telewizji, która kształtuje gusta i świadomość dzisiejszego społeczeństwa? Premier Włoch i potentat telewizyjny coraz bardziej ingeruje w tutejszą produkcję filmową, ostatnio nawet bezpośrednio wykładając środki na produkcję nowego filmu  Giuseppe Tornatore, "Baaria". Film, który otworzył festiwal, to historyczna saga o Sycylii i jedna z największych produkcji włoskich ostatnich lat. Kosztował 25 milionów Euro. Rząd Berlusconiego w tym roku znacznie obciął budżet na kinematografię, wywołując ogromne niezadowolenie w środowisku. Nic dziwnego, że jego pozytywne wypowiedzi o "Baarii" jeszcze bardziej rozjuszyły tutejszych artystów.

Na wszystkich seansach trzech filmów sale były pełne. Ludzie oczekują wypowiedzi zdecydowanych i zaangażowanych. Już za dwa dni przekonamy się, czy tutejsze jury nagrodzi raczej dzieła filmowe czy polityczne pamflety.

Urszula Śniegowska

Urszula Śniegowska - Urodzona w Warszawie, anglistka, historyksztuki, od 2000 roku prowadzi KINO.LAB w Centrum Sztuki WspółczesnejZamek Ujazdowski. Zorganizowała w CSW wystawy Jana Lenicy, JonasaMekasa, Waleriana Borowczyka. Działa w Międzynarodowym StowarzyszeniuKin Studyjnych CICAE i należy do rady eksperckiej Sieci Kin Studyjnych Filmoteki Narodowej.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones