"Kilka prostych słów" Anny Kazejak-Dawid najlepszym filmem zakończonego w sobotę w Warszawie przeglądu "Łodzią po Wiśle"
Na przeglądzie atmosfera jak wśród dobrych znajomych. Nie ma hurraoptymizmu, ale też nie słychać niekończących się narzekań - młodzi twórcy dostają tu od spontanicznej publiczności nieczęsty u nas kredyt zaufania. - Sam byłem studentem i wiem, że etiudy rzadko bywają genialne - mówi
Sławomir Fabicki, obok
Władysława Pasikowskiego i
Pawła Edelmana członek jury. - Ale dzięki nim można ćwiczyć warsztat, wyciągać wnioski z błędów.
Wśród widzów rozpoznaję wielu zdolnych twórców, którzy utknęli gdzieś w oczekiwaniu na pełnometrażowy debiut lub swój drugi film. A dla reżysera nicnierobienie jest zabójcze. Przykład pozytywny to laureatka Grand Prix
Anna Kazejak-Dawid, która jeszcze nie skończyła szkoły, a ma już na koncie świetną etiudę
"Jesteś tam" (nagroda w Cottbus),
"Odę do radości" (razem z
Migasem i
Komasą), czekający na emisję 13-odcinkowy serial
"Apetyt na miłość" i scenariusz fabuły
"Skrzydlate świnie", która otrzymała niedawno dotację PISF.
To reżyserskie "rozgrzanie" widać w
"Kilku prostych słowach" - jej najlepszym jak dotąd filmie. To nie tyle historia o niedojrzałej matce, co o dojrzałości w ogóle. Trzydziestoparoletnia Krystyna (znana z
"Moich pieczonych kurczaków" Agata Kulesza) świadomie nie chce przecież wejść w buty stereotypowo rozumianej dorosłości. Ucieka z mieszkania, gdy trzeba zapłacić komorne, jeździ zdezelowanym samochodem i sprzedaje "masujące głowę" szczotki do włosów. Potrzebuje adrenaliny, ryzyka, żyje chwilą, chce być zdana tylko na siebie (prawdopodobny ojciec dziewczyny nie wie, że ma córkę). Ale nie jest wyrośniętą trzpiotką - doskonale wie, że za tę wieczną pogoń (świetnie uchwyconą przez kamerę Sławomira Bergańskiego) musi zapłacić cenę. W finale matka i córka zamienią się rolami, padnie "kilka prostych słów", ale ich sens będzie daleki od patosu. W ostatniej scenie widzimy dwie kobiety, które zaczynają rozumieć, że wciąż siebie ranią, choć chcą dla siebie jak najlepiej.
Student III roku
Rafał Skalski pokazał z kolei najbardziej dojrzały na festiwalu dokument - zrealizowane w ramach projektu Polska - Rosja
"52 procent" słusznie wyróżniono I nagrodą. Ten film to znakomity przykład, jak w 20 minut, opowiadając o dziewczynce zdającej do szkoły baletowej, dotknąć można istoty rosyjskiej mentalności, jak prościutki w punkcie wyjścia temat prowadzić może do głębokiej metafory. I jak przydaje się w montażowni selekcja - u Skalskiego nie ma scen zbędnych, a przemyślane jest każde ustawienie kamery.
Poziom etiud był zresztą wyższy niż rok temu. I chociaż niektóre filmy rozczarowały - jak zbyt powierzchownie, zrealizowana z telewizyjno-teatralną sztucznością, choć ambitnie pomyślana
"Teczka" Jakuba Kossakowskiego o przyjaciołach z lat 70., z których jeden doniósł na drugiego - widać, że są wśród studentów osobowości. I że warto czekać na ich pełnometrażowe filmy. Sam czekam choćby na kolejne obrazy
Filipa Marczewskiego, który z wrażliwością i bez epatowania tezą stara się bronić w kinie najprostszych emocji (tym razem pokazał dokument
"Jak w niebie" o parze Holendrów, którzy zdecydowali się żyć bez prądu w Bieszczadach) czy Sylwestra Jakimowa, którego fabuła
"Kongola" - entuzjastycznie przyjęta przez publiczność - wniosła zaskakujący, brawurowo świeży ton. Jakimow nie chce opowiadać tradycyjnych historii, ale z dokumentalnym pazurem idzie tropem swoich postaci. Można tu szukać śladu
"Rejsu", można szukać tego wyczulenia na język, jaki ma
Masłowska - etiuda Jakimowa okazała się jedną z najodważniejszych na festiwalu, bo całkowicie wbrew stereotypom "szkolnego" filmu, które w filmach kolegów - niestety - odzywały się dość często.
Grand Prix: "Kilka prostych słów", reż.
Anna Kazejak-Dawid I miejsce:
"52 procent", reż.
Rafał Skalski II miejsce: "Pomiędzy", reż. Jose Iglesias
III miejsce: "Księżniczka", reż. Karolina Pająk
Nagroda publiczności:
"Cztery oferty matrymonialne", reż. Magnus Arnsen